Na miły początek – zdjęcie Kasiowej lalki, czyli Volks Yugiri:
Ogród w Tenshi no Sato jest rzeczywiście przepiękny, może dlatego, że na stosunkowo małej powierzchni udało się projektantowi zawrzeć wiele elementów, które zaciekawiają i przyciągają wzrok. Jest niewielki i skompresowany, ale nie przeładowany, są miejsca przestrzenne, ale są też ciekawe zakątki, w których coś się dzieje. Żałuję, że nie mamy takich pięknych ogrodów w Polsce, nasz warszawski ogród botaniczny jest bardziej nastawiony na prezentowanie dużych połaci roślin danego gatunku, a mnie marzyły by się takie ładne aranżacje z kamieniami, mostkami, zróżnicowaną roślinnością.
Mario z WR., panowie to rzeczywiście kolekcjonerzy! Zresztą w Polsce też mamy kilku panów, którzy zbierają lalki ABJ oraz innego typu. W Tokio raz lub dwa razy do roku odbywają się wielkie targi lalkowe zwane Dolpa (w tym roku niestety były pod koniec kwietnia, kiedy jeszcze nas tu nie było), na tych targach firmy prezentują swój towar, wypuszczają specjalne limitowane lalki i stroje, itp. Podobno na tych targach panowie stanowią duży procent, jeśli nie większość! Wiąże się to z lalkami o rysach rodem z mangi i anime, a niektórymi – wręcz wyprodukowanymi na podobieństwo konkretnych postaci z filmów, w Japonii jest ogromny rynek figurek z mang i anime.
Jadziu, tworzenie wpisu o wycieczce zajęło Robertowi chyba nawet więcej godzin niż samo wędrowanie! *^v^* Bardzo się starał, żeby było ciekawie i rzetelnie, i musiałam mu przygotować mnóstwo zdjęć. ~^^~
Aniu, mój mąż sam jest trochę taką Brombą – zawsze ma przy sobie mnóstwo najpotrzebniejszych narzędzi i przydasiek. ~^^~
Agato, tak, jesteśmy w tym samym hotelu, robiliśmy jedną podwójną rezerwację, bo mamy tu dobrą stawkę dobową za pokoje i jest to świetna lokalizacja – w genialnej dzielnicy, blisko stacji pociągów dokądkolwiek.
***
Wczoraj do Kioto zbliżał się tajfun, i chyba dlatego cały dzień strasznie lało, słabiej lub mocniej, ale nie przestało nawet na chwilę. W związku z tym wstawaliśmy powoli, śniadanie zakupione w sklepie zamiast w drodze spożyliśmy wróciwszy do naszego pensjonatu, a potem we czwórkę wybraliśmy się na łażenie po części turystyczno-handlowej. W Kioto chyba często pada deszcz, bo kilka ulic ze sklepikami zostało na stałe pokrytych dachami, dzięki czemu można tam było spacerować mimo ulewy szalejącej dookoła. ~^^~
Można tam było znaleźć wszystko, czego rasowy turysta potrzebuje *^v^* – ciuchy, kosmetyki, sklepy “wszystko po 105 jenów” i “po 315 jenów”, japońskie pamiątki tradycyjne i współczesne (Hello Kitty wyglądało z każdego kąta! ^^), oraz np.: tradycyjne słodycze japońskie z ryżowego ciasta mochi, pięknie zapakowane – w Japonii sztukę pakowania doprowadzono do szczytu perfekcji, czasami odnosi się wrażenie, że opakowanie jest bardziej cenne niż zawartość i żal by mi było wyrzucać tak piękny papier i wstążki, gdybym dostała w prezencie pudełko z tradycyjnymi słodkościami. ~^^~
(na zdjęciu są ciasteczka jeszcze przed zapakowaniem w dwie warstwy zdobionego papieru, owinięciem wstążką, włożeniem do pięknej torby, ach…)
W dzielnicy Gion znajdziemy też (prawdopodobnie) jedyny kościół katolicki w Kioto, w stylistyce innej niż nasze, bardziej prosty w formie, nie tak bizantyjski – nie ociekający zdobieniami, rzeźbami, malowidłami.
Na obiad poszliśmy do najlepszego baru talerzykowego sushi w Kioto, tak przynajmniej głosiła fama ale szczerze mówiąc… wcale nie było aż tak niesamowicie. Nie było podziału na różne ceny w zależności od koloru talerzyka, każdy z nich kosztował 137 jenów, ale porcje były mniejsze niż w barach, w których jedliśmy do tej pory, a smak podobny i nie było żadnych niesamowitych nieznanych nam rodzajów sushi, poza…
surowym jajkiem delikatnie wybitym na ryż, a nori wokół jest trochę wyższe i robi “miseczkę” dla białka! *^v^*
Dopełniliśmy brzuszki takoyakami i grillowanym kurczakiem w barze z ogródkiem.
Wieczorem poszliśmy jeszcze raz do łaźni publicznej, a ostatni wieczór w Kioto spędziliśmy w szóstkę na wewnętrznym ganku naszego pensjonatu, popijając piwo, śliwkowe wino lub sake i napawając się perspektywą powrotu do naszego hotelu Rose Garden w Tokio, do cywilizacji w postaci deski klozetowej washlet i własnej łazienki z wanną i codziennie zmienianymi ręcznikami.
Nie pomyślcie sobie, że z nas takie francuskie pieski, co to muszą mieć całodobową obsługę hotelową i pobyt w Waraku-An był dla nas jakimś koszmarem, bo tak nie było. *^v^* Na pewno było to ciekawe doświadczenie zobaczyć tradycyjny japoński drewniany stuletni dom z pięknym ogrodem wewnętrznym, chodzenie po matach tatami i spanie na futonach, oglądane do tej pory tylko na filmach okazało się nad wyraz wygodne, ale były też minusy takiego zakwaterowania. Na przykład, wszechobecna wilgoć, która przeniknęła nam wszystkie ubrania a ręczniki nie chciały wysychać. Poza tym, dwie toalety i jeden prysznic na ponad 20 osób to warunki, z których ja już chyba wyrosłam. Oczywiście wszędzie było czysto i po 23 obowiązywała cisza nocna, w łazience stały nawet butle z darmowym mydłem i szamponem a na recepcji można było za darmo dostać wrzątek na herbatę, tak więc warunki idealne dla podróżnika, który chce posmakować japońskiej tradycji w przyjemnym otoczeniu (choć cena nie była wcale bardzo okazyjna, ale to chyba charakterystyka Kioto, nastawionego na ruch turystyczny).
Chciałam napisać, że Kioto mnie rozczarowało, ale tak nie było, bo nie miałam żadnych oczekiwań, które by zostały zburzone po przyjeździe. Raczej zdumiałam się, że tak bardzo przypomina senne i częściowo wymarłe małe miasteczka w Polsce. Puste ulice zaludnione staruszkami, bardzo dużo zamkniętych na głucho sklepów ze starymi szyldami, mnóstwo świątyń (to akurat było interesującą nowością, bo jeszcze nie spotkałam takiego miejsca, gdzie świątynie stałyby co kilka kroków, wkomponowane w otaczające je domostwa), sporo drogich restauracji nastawionych na bogatych turystów. Nie planuję tu wrócić, a jeśli tak, to tylko wtedy, gdybym miała potrzebę odwiedzić ponownie Tenshi no Sato, chociaż główna siedziba Volksa też mnie nie zachwyciła. Z Kioto pozostaną mi wspomnienia (i zdjęcia) pięknych ogrodów.
O podróży powrotnej do Tokio napiszę następnym razem, bo jest prawie druga w nocy i oczy mi się kleją… ~^^~