Matyldo, Kitkatów jest tu kilka smaków, poza klasycznymi czekoladami (mleczna, ciemna, biała) jest właśnie ten z zieloną herbatą. Co do lodów o dziwacznych smakach, kilka wpisów temu było o odwiedzeniu Namja Town w Ikebukuro, to takie centrum rozrywki z milionem smaków lodów do spróbowania. Rzeczywiście można tam było kupić np.: lody czosnkowe, wasabi (ostry japoński chrzan), rybnym, ale my nie byliśmy aż tak odważni (i nie chcieliśmy wydać pieniędzy na coś, czego tylko spróbujemy i wyrzucimy resztę, a tanie nie były…), ja jadłam tulipanowe, Robert – yuzu (owoc podobny do cytryny), Kasia – sezamowe a Janek – o smaku węgla.
Jadziu, nie mogłam kupić więcej, bo mój budżet by tego nie wytrzymał… ^^ A spać chadzam rzeczywiście późno, chociaż wczoraj akurat spałam około godziny w trakcie dnia, musiałam odpocząć bo przyszłam z miasta o 17:00 kompletnie wyczerpana i po prysznicu po prostu upadłam na łóżko. Dziś mąż dał mi dłużej pospać (do 10:30), i na zwiedzanie wyszliśmy później niż zwykle.
Pimposhko, przyznaję, że w pewnym momencie zadanie codziennego pisania zaczęło mnie przerastać, tym bardziej, że ponieważ zwiedzamy każdego dnia, to zmęczenie chodzeniem i wrażeniami nawarstwia się z dnia na dzień, ale już niewiele zostało do końca, więc chyba nie będę teraz przerywać.
Mario z Wr., tak, pociągi i dworce rzeczywiście są takie czyste. Po pierwsze, 90% Japończyków nie śmieci na ulicy, jak mają śmiecia, to go doniosą w torbie lub w rękach do śmietnika (który wcale nie stoi tak często, śmietniki znajdują się przy automatach z napojami i przy sklepach typu “convenience store” {= japońskie konbini = nasze sklepiki takie, jak przy stacjach benzynowych. Tutaj tego typu sklepy – z gotowymi daniami, gazetami, napojami, podstawowymi kosmetykami, słodyczami – stoją bardzo gęsto w dzielnicach biurowych i rozrywkowych, w dzielnicach mieszkalnych są normalne spożywczaki jak nasz Piotr i Paweł.}) Po drugie, służby porządkowe są stale na miejscu, nikt się nie obija tylko zamiatają, czyszczą i zbierają śmieci cały czas, poza tym np.: pracownicy restauracji sprzątają na bieżąco wokół swoich lokali. Tutaj jest tyle ludzi, że gdyby nie było regularnego porządnego sprzątania to miasto błyskawicznie utonęłoby w brudzie.
Co do ziemniaków i frytek – ziemniaków w formie ugotowanej nie spotkasz w japońskiej jadłodajni ulicznej ani w restauracjach w stylu japońskim, bo to warzywo u nich w jadłospisie nie występuje, nawet curry podają z japońskim ryżem. W sieciówkach hamburgerowych (np.: McDonald’s czy japońskie Moss Burger lub Freshness Burger) oczywiście podają frytki, jadłam takie w Moss Burgerze i jak dla mnie nic szczególnego. Najsmaczniejsze frytki jakie jadłam kiedykolwiek to mrożone frytki do upieczenia w piekarniku, które kupuję w Lidlu. ~^^~
A japońskiego rzeczywiście uczę się od jakiegoś czasu i nawet kilka razy przydała mi się moja znikoma znajomość tego języka (czasami trzeba spytać o toaletę! *^v^*), natomiast żałuję, że zaniedbałam naukę japońskich alfabetów, bo to bardzo by się przydało, np.: podczas wybierania w sklepie bułeczek lub onigiri z nadzieniem, człowiek umiałby przeczytać nazwę nadzienia i mógłby sobie sprawdzić w Google Translatorze, co ona oznacza. ~^^~
***
Po pierwszej wizycie na Akihabarze w deszczowy dzień obiecałam, że tam wrócę i pokażę Wam więcej zdjęć, co też niniejszym czynię. Wczoraj pojechaliśmy do tej japońskiej mekki dla fanów mangi i anime oraz elektroniki wszelakiej, żeby pomyszkować wśród figurek (i lalek *^v^*) z drugiej ręki w sklepie Mandarake, oraz w innych sklepach, których jest tam mnóstwo.
Specjalnie zrobiłam zdjęcie planu jednego z wieżowców, żeby Wam pokazać, jak to wygląda: od piwnicy aż po siódme lub ósme piętro budynki są szczelnie wypełnione sklepikami, króluje manga i anime, figurki, sprzęt elektroniczny, wszystko nowe albo używane, ale w Japonii to przeważnie oznacza, że wygląda jakby nigdy nie było wyjmowane z pudełka. ~^^~
Świątynia może się zdarzyć wszędzie i znienacka. ~^^~ Co oznacza, że przechodząc możemy się pokłonić bogom i pospieszyć dalej do swoich ziemskich spraw (dziś widziałam jedną panią, która tak właśnie zrobiła przed świątynią tuż obok naszego hotelu).
Wyczerpani łażeniem po sklepach i tropieniem tanich figurek z anime K’On (aktualnie oglądamy i jest strasznie słodkie! ~^^~) poszliśmy coś zjeść. Bar automatowy zapewnił nam michę makaronu udon (grube kluchy) w bulionie, z ogromną krewetą smażoną w panierce (tempura), dymką i glonami.
Podczas jedzenia należy obowiązkowo siorbać i flikać, żeby gorący makaron, zalany wrzącym bulionem studził się w miarę wciągania do ust. To ciekawe doświadczenie, kiedy wszyscy dookoła ciebie w barze siorbią i wciągają! ~^^~
A potem wróciliśmy pociągiem do Shinjuku i poszliśmy na deser do Marion Crepes – na duże cienkie naleśniki z nadzieniem.
Ja wybrałam kulkę lodów czekoladowych, bitą śmietanę, sos czekoladowy, truskawki i kawałek sernika! *^v^* (Robert podobnie, ale bez sernika).
Przy okazji tropiliśmy na ulicach modnie ubraną młodzież. *^v^*
A jutro napiszę o tym, jak pojechaliśmy tramwajem! ~^^~