Akihabara

Tak się składa, że już drugi raz na początku naszego pobytu w Japonii odwiedzamy Akihabarę, poprzednio też pojechaliśmy na Akibę tuż po przylocie. Ponieważ Michał miał wolną niedzielę (w tygodniu chodzi do pracy, to oczywiste *^v^*), spotkaliśmy się z nim na buszowanie wśród elektroniki i figurek z mangi i anime. Ale zanim Akiba, kilka zdjęć z okolic naszego hotelu, uwielbiam takie widoki:

043

044

Nasza Yoshinoya, wrócimy do niej niebawem na unagidon, czyli michę ryżu z grillowanym węgorzem! *^o^*

045

 

Śniadanie na trawie, o pardon, na ławce w miniparku po drodze. *^v^*

Kanapki, poza faktem, że japoński chleb to bezsmakowa mokra wata bez skórki, całkiem smaczne – moja z sałatą i szynką, Roberta z jajkiem i mięskiem w sosie teriyaki, do tego napój z cytrynką i herbata z mlekiem, gorsza niż moja ulubiona z firmy Kirin, bo słodsza i mniej earl-greyowa, ale tamtej nie było…

046

W Tokio jest akurat sezon na moje ukochane zwierzątko, cykadę! Jestem wrażliwa na wysokie częstotliwości, niektóre dźwięki niemiłe dla ucha innych ludzi wywołują u mnie atak paniki i wręcz ból (słyszę elektroniczne odstraszacze na komary które są normalnie niewyczuwalne dla człowieka…). Ten owad wydaje z siebie niesamowity bardzo bardzo głośny dźwięk składający się z trzasków, brzęczenia i świstów o wyjątkowo dobrej dla mnie częstotliwości/nasileniu, i jest to jedna z najprzyjemniejszych melodii, jaka dotarła do moich uszu, mogę słuchać cykad godzinami! *^0^*

047

Chwalę się – tuż przed wyjazdem uszyłam Robertowi spodnie! *^v^* Dzisiaj było noszenie testowe i sprawdziły się. ^^ I nawet okazało się, że Ikeowską grubą bawełnę bardzo łatwo czyści się z rozlanego sosu sojowego mokrymi chusteczkami! (nie pytajcie….. >_<)

048

A Akihabara wygląda tak – wysokie budynki zapchane sklepami z nową i używaną elektroniką/AGD, figurkami z mangi/anime, książkami, komiksami, kawiarniami Maido Cafe, sex shopami, pamiątkami, barami z najróżniejszym jedzeniem i innymi tego typu rzeczami. To wszystko na wszystkich piętrach w górę i na jednym lub dwóch piętrach w piwnicach, w kwadracie kilkunastu przecznic. Można by tu miesiąc łazić i nie zobaczy człowiek wszystkiego, a przy okazji dostanie oczopląsu i ogłuchnie!

050

051

052

054

060

Zuza, zobacz, co znaleźliśmy w sklepie z używanymi płytami DVD! *^O^* Oglądałam też dolfie, ale żadna mnie nie skusiła (może to i dobrze, bo za chwilę znienacka kupiliśmy okazyjnie używany obiektyw do aparatu… ^^*~~).

063

Tak wyglądają maido, czyli kelnerki, zachęcające do wstąpienia do swoich kawiarenek. Wstęp jest zazwyczaj płatny, jest obowiązek zamówienia co najmniej jednego deseru i za dodatkową opłatą można sobie zrobić zdjęcie z którąś z urokliwych panienek, a one się uśmiechają, słodzą i w ogóle… ^^

049

Na Akibie jest też mnóstwo salonów z automatami, z których można wyciągnąć zabawki i inne gadżety. Oczywiście, są to typowe zjadacze naszych pieniędzy… ^^

053

Robert chciał dla mnie wyciągnąć królika, a potem torbę z postaciami z jednego z anime, które oglądaliśmy, ale oczywiście nic z tego nie wyszło, bo te chwytacze są tak ustawione, żeby przypadkiem porządnie nie złapać za zabawkę i jej nie strącić… Trzeba się nieźle napróbować, żeby coś wyciągnąć.

055

Wszechobecne automaty z napojami, papierosami albo piwem/sake. One są naprawdę WSZĘDZIE! Jakbym Wam pokazała miejsca, gdzie je znajdujemy, to nie uwierzylibyście, że się tam zmieściły, albo, że komuś przyszło do głowy, że tam się może przydać, a jednak! *^v^* Niesamowicie wygodna sprawa, człowiek idzie ulicą i co kilkanaście metrów stoi conajmniej jeden automat, jeśli nie dziesięć na raz!

061

Po atrakcjach Akihabary poszliśmy na obiad do baru serwującego kaiten zushi, czyli sushi na talerzykach, jadące po taśmie wzdłuż lady, przy której siedzą klienci. Po zjedzeniu kelnerka zlicza talerzyki i płacimy według ich kolorów. Ten sam bar odwiedziliśmy trzy lata temu i pamiętałam, jak do niego trafić! *^o^* (hi hi, Robert i Michał odbili się w szybie wejścia *^v^*)

059

Sięgaliśmy na taśmę po kolejne talerzyki nie zastanawiając się nawet, co zajadamy! Wszystko było oczywiście bardzo świeże i pyszne, tego mi strasznie brakuje w Polsce, dostępu do świeżych i tanich owoców morza…

057 058

Spotkane wieczorem w drodze do hotelu koty, leżały na trzech rogach skrzyżowania, popatrując na siebie spod oka… *^v^*

064

A tu już nasza kolacja, kanapki ze schabowym, onigiri z tuńczykiem, natto i zieleniną na ostro, “pyszne” mleko (naprawdę było pyszne! *^v^*) i suszona ryba na pogryzanie podczas tworzenia wpisu na blog. *^v^* Robert miał jeszcze ziemniaczanego krokieta na ciepło, bardzo fajna sprawa.

062

Zrobiliśmy dzisiaj jakieś tysiące kilometrów, bo zrezygnowaliśmy z komunikacji i cały czas poruszaliśmy się na piechotę. Mówię Wam dobranoc (u nas jest pierwsza w nocy), i do następnego razu!

056

Akihabara II

Matyldo, Kitkatów jest tu kilka smaków, poza klasycznymi czekoladami (mleczna, ciemna, biała) jest właśnie ten z zieloną herbatą. Co do lodów o dziwacznych smakach, kilka wpisów temu było o odwiedzeniu Namja Town w Ikebukuro, to takie centrum rozrywki z milionem smaków lodów do spróbowania. Rzeczywiście można tam było kupić np.: lody czosnkowe, wasabi (ostry japoński chrzan), rybnym, ale my nie byliśmy aż tak odważni (i nie chcieliśmy wydać pieniędzy na coś, czego tylko spróbujemy i wyrzucimy resztę, a tanie nie były…), ja jadłam tulipanowe, Robert – yuzu (owoc podobny do cytryny), Kasia – sezamowe a Janek – o smaku węgla.

Jadziu, nie mogłam kupić więcej, bo mój budżet by tego nie wytrzymał… ^^ A spać chadzam rzeczywiście późno, chociaż wczoraj akurat spałam około godziny w trakcie dnia, musiałam odpocząć bo przyszłam z miasta o 17:00 kompletnie wyczerpana i po prysznicu po prostu upadłam na łóżko. Dziś mąż dał mi dłużej pospać (do 10:30), i na zwiedzanie wyszliśmy później niż zwykle.

Pimposhko, przyznaję, że w pewnym momencie zadanie codziennego pisania zaczęło mnie przerastać, tym bardziej, że ponieważ zwiedzamy każdego dnia, to zmęczenie chodzeniem i wrażeniami nawarstwia się z dnia na dzień, ale już niewiele zostało do końca, więc chyba nie będę teraz przerywać.

Mario z Wr., tak, pociągi i dworce rzeczywiście są takie czyste. Po pierwsze, 90% Japończyków nie śmieci na ulicy, jak mają śmiecia, to go doniosą w torbie lub w rękach do śmietnika (który wcale nie stoi tak często, śmietniki znajdują się przy automatach z napojami i przy sklepach typu “convenience store” {= japońskie konbini = nasze sklepiki takie, jak przy stacjach benzynowych. Tutaj tego typu sklepy – z gotowymi daniami, gazetami, napojami, podstawowymi kosmetykami, słodyczami – stoją bardzo gęsto w dzielnicach biurowych i rozrywkowych, w dzielnicach mieszkalnych są normalne spożywczaki jak nasz Piotr i Paweł.}) Po drugie, służby porządkowe są stale na miejscu, nikt się nie obija tylko zamiatają, czyszczą i zbierają śmieci cały czas, poza tym np.: pracownicy restauracji sprzątają na bieżąco wokół swoich lokali. Tutaj jest tyle ludzi, że gdyby nie było regularnego porządnego sprzątania to miasto błyskawicznie utonęłoby w brudzie.

Co do ziemniaków i frytek – ziemniaków w formie ugotowanej nie spotkasz w japońskiej jadłodajni ulicznej ani w restauracjach w stylu japońskim, bo to warzywo u nich w jadłospisie nie występuje, nawet curry podają z japońskim ryżem. W sieciówkach hamburgerowych (np.: McDonald’s czy japońskie Moss Burger lub Freshness Burger) oczywiście podają frytki, jadłam takie w Moss Burgerze i jak dla mnie nic szczególnego. Najsmaczniejsze frytki jakie jadłam kiedykolwiek to mrożone frytki do upieczenia w piekarniku, które kupuję w Lidlu. ~^^~

A japońskiego rzeczywiście uczę się od jakiegoś czasu i nawet kilka razy przydała mi się moja znikoma znajomość tego języka (czasami trzeba spytać o toaletę! *^v^*), natomiast żałuję, że zaniedbałam naukę japońskich alfabetów, bo to bardzo by się przydało, np.: podczas wybierania w sklepie bułeczek lub onigiri z nadzieniem, człowiek umiałby przeczytać nazwę nadzienia i mógłby sobie sprawdzić w Google Translatorze, co ona oznacza. ~^^~

***

Po pierwszej wizycie na Akihabarze w deszczowy dzień obiecałam, że tam wrócę i pokażę Wam więcej zdjęć, co też niniejszym czynię. Wczoraj pojechaliśmy do tej japońskiej mekki dla fanów mangi i anime oraz elektroniki wszelakiej, żeby pomyszkować wśród figurek (i lalek *^v^*) z drugiej ręki w sklepie Mandarake, oraz w innych sklepach, których jest tam mnóstwo.

Specjalnie zrobiłam zdjęcie planu jednego z wieżowców, żeby Wam pokazać, jak to wygląda: od piwnicy aż po siódme lub ósme piętro budynki są szczelnie wypełnione sklepikami, króluje manga i anime, figurki, sprzęt elektroniczny, wszystko nowe albo używane, ale w Japonii to przeważnie oznacza, że wygląda jakby nigdy nie było wyjmowane z pudełka. ~^^~

Świątynia może się zdarzyć wszędzie i znienacka. ~^^~ Co oznacza, że przechodząc możemy się pokłonić bogom i pospieszyć dalej do swoich ziemskich spraw (dziś widziałam jedną panią, która tak właśnie zrobiła przed świątynią tuż obok naszego hotelu).

Wyczerpani łażeniem po sklepach i tropieniem tanich figurek z anime K’On (aktualnie oglądamy i jest strasznie słodkie! ~^^~) poszliśmy coś zjeść. Bar automatowy zapewnił nam michę makaronu udon (grube kluchy) w bulionie, z ogromną krewetą smażoną w panierce (tempura), dymką i glonami.

Podczas jedzenia należy obowiązkowo siorbać i flikać, żeby gorący makaron, zalany wrzącym bulionem studził się w miarę wciągania do ust. To ciekawe doświadczenie, kiedy wszyscy dookoła ciebie w barze siorbią i wciągają! ~^^~

A potem wróciliśmy pociągiem do Shinjuku i poszliśmy na deser do Marion Crepes – na duże cienkie naleśniki z nadzieniem.

Ja wybrałam kulkę lodów czekoladowych, bitą śmietanę, sos czekoladowy, truskawki i kawałek sernika! *^v^* (Robert podobnie, ale bez sernika).

Przy okazji tropiliśmy na ulicach modnie ubraną młodzież. *^v^*

A jutro napiszę o tym, jak pojechaliśmy tramwajem! ~^^~