Tak się składa, że już drugi raz na początku naszego pobytu w Japonii odwiedzamy Akihabarę, poprzednio też pojechaliśmy na Akibę tuż po przylocie. Ponieważ Michał miał wolną niedzielę (w tygodniu chodzi do pracy, to oczywiste *^v^*), spotkaliśmy się z nim na buszowanie wśród elektroniki i figurek z mangi i anime. Ale zanim Akiba, kilka zdjęć z okolic naszego hotelu, uwielbiam takie widoki:
Nasza Yoshinoya, wrócimy do niej niebawem na unagidon, czyli michę ryżu z grillowanym węgorzem! *^o^*
Śniadanie na trawie, o pardon, na ławce w miniparku po drodze. *^v^*
Kanapki, poza faktem, że japoński chleb to bezsmakowa mokra wata bez skórki, całkiem smaczne – moja z sałatą i szynką, Roberta z jajkiem i mięskiem w sosie teriyaki, do tego napój z cytrynką i herbata z mlekiem, gorsza niż moja ulubiona z firmy Kirin, bo słodsza i mniej earl-greyowa, ale tamtej nie było…
W Tokio jest akurat sezon na moje ukochane zwierzątko, cykadę! Jestem wrażliwa na wysokie częstotliwości, niektóre dźwięki niemiłe dla ucha innych ludzi wywołują u mnie atak paniki i wręcz ból (słyszę elektroniczne odstraszacze na komary które są normalnie niewyczuwalne dla człowieka…). Ten owad wydaje z siebie niesamowity bardzo bardzo głośny dźwięk składający się z trzasków, brzęczenia i świstów o wyjątkowo dobrej dla mnie częstotliwości/nasileniu, i jest to jedna z najprzyjemniejszych melodii, jaka dotarła do moich uszu, mogę słuchać cykad godzinami! *^0^*
Chwalę się – tuż przed wyjazdem uszyłam Robertowi spodnie! *^v^* Dzisiaj było noszenie testowe i sprawdziły się. ^^ I nawet okazało się, że Ikeowską grubą bawełnę bardzo łatwo czyści się z rozlanego sosu sojowego mokrymi chusteczkami! (nie pytajcie….. >_<)
A Akihabara wygląda tak – wysokie budynki zapchane sklepami z nową i używaną elektroniką/AGD, figurkami z mangi/anime, książkami, komiksami, kawiarniami Maido Cafe, sex shopami, pamiątkami, barami z najróżniejszym jedzeniem i innymi tego typu rzeczami. To wszystko na wszystkich piętrach w górę i na jednym lub dwóch piętrach w piwnicach, w kwadracie kilkunastu przecznic. Można by tu miesiąc łazić i nie zobaczy człowiek wszystkiego, a przy okazji dostanie oczopląsu i ogłuchnie!
Zuza, zobacz, co znaleźliśmy w sklepie z używanymi płytami DVD! *^O^* Oglądałam też dolfie, ale żadna mnie nie skusiła (może to i dobrze, bo za chwilę znienacka kupiliśmy okazyjnie używany obiektyw do aparatu… ^^*~~).
Tak wyglądają maido, czyli kelnerki, zachęcające do wstąpienia do swoich kawiarenek. Wstęp jest zazwyczaj płatny, jest obowiązek zamówienia co najmniej jednego deseru i za dodatkową opłatą można sobie zrobić zdjęcie z którąś z urokliwych panienek, a one się uśmiechają, słodzą i w ogóle… ^^
Na Akibie jest też mnóstwo salonów z automatami, z których można wyciągnąć zabawki i inne gadżety. Oczywiście, są to typowe zjadacze naszych pieniędzy… ^^
Robert chciał dla mnie wyciągnąć królika, a potem torbę z postaciami z jednego z anime, które oglądaliśmy, ale oczywiście nic z tego nie wyszło, bo te chwytacze są tak ustawione, żeby przypadkiem porządnie nie złapać za zabawkę i jej nie strącić… Trzeba się nieźle napróbować, żeby coś wyciągnąć.
Wszechobecne automaty z napojami, papierosami albo piwem/sake. One są naprawdę WSZĘDZIE! Jakbym Wam pokazała miejsca, gdzie je znajdujemy, to nie uwierzylibyście, że się tam zmieściły, albo, że komuś przyszło do głowy, że tam się może przydać, a jednak! *^v^* Niesamowicie wygodna sprawa, człowiek idzie ulicą i co kilkanaście metrów stoi conajmniej jeden automat, jeśli nie dziesięć na raz!
Po atrakcjach Akihabary poszliśmy na obiad do baru serwującego kaiten zushi, czyli sushi na talerzykach, jadące po taśmie wzdłuż lady, przy której siedzą klienci. Po zjedzeniu kelnerka zlicza talerzyki i płacimy według ich kolorów. Ten sam bar odwiedziliśmy trzy lata temu i pamiętałam, jak do niego trafić! *^o^* (hi hi, Robert i Michał odbili się w szybie wejścia *^v^*)
Sięgaliśmy na taśmę po kolejne talerzyki nie zastanawiając się nawet, co zajadamy! Wszystko było oczywiście bardzo świeże i pyszne, tego mi strasznie brakuje w Polsce, dostępu do świeżych i tanich owoców morza…
Spotkane wieczorem w drodze do hotelu koty, leżały na trzech rogach skrzyżowania, popatrując na siebie spod oka… *^v^*
A tu już nasza kolacja, kanapki ze schabowym, onigiri z tuńczykiem, natto i zieleniną na ostro, “pyszne” mleko (naprawdę było pyszne! *^v^*) i suszona ryba na pogryzanie podczas tworzenia wpisu na blog. *^v^* Robert miał jeszcze ziemniaczanego krokieta na ciepło, bardzo fajna sprawa.
Zrobiliśmy dzisiaj jakieś tysiące kilometrów, bo zrezygnowaliśmy z komunikacji i cały czas poruszaliśmy się na piechotę. Mówię Wam dobranoc (u nas jest pierwsza w nocy), i do następnego razu!