Kamakura

Na początek poproszone zdjęcia z Muzeum Studia Ghibli – we wnętrzach nie wolno robić zdjęć a na zewnątrz jest tylko niewielka zaaranżowana przestrzeń, jednak musicie sami tam pojechać i obejrzeć wszystko na żywo. ~^^~

***

Pinupgirl, ta buła była bardzo duża, jak spory grapefruit, Robert się nią najadł. ^^ Kuchnia japońska używa warzyw, ale w daniach takich jak np.: shabu shabu, czyli pocięte warzywa i mięsko, które gotuje się w bulionie i zajada po kawałku, siedząc w kilka osób wokół stołu (w restauracjach dość drogie). Tanie dania uliczne z barów szybkiej obsługi to głównie ryż z mięsem albo owocami morza i miską zupy miso, za surówkę może robić miseczka ostrego kimchi, micha makaronu (udon, soba lub ramen) z bulionem i kawałkiem mięsa/jajkiem, takoyaki (ciasto naleśnikowe usmażone w kształcie kulki, z nadzieniem z ośmiornicy), pierożki gyoza (nadzienie mięsne lub krewetkowe z dodatkiem siekanych warzyw, ale ile tam się zmieści w takim pierożku…), tempura czyli kawałki owoców morza lub warzyw w panierce, smażone zanurzeniowo. A mnie brakuje surówki! ~^^~

Do Polski wracamy późnym wieczorem 10 czerwca, ale będziemy po 14 godzinach wyczerpującej podróży, więc w sobotę pewnie będziemy odsypiać/odpoczywać/tulić Ryśka/robić pranie, itp. Nie mówię nie, zobaczymy bliżej terminu przyjazdu.

Zulko, raczej nie wrócimy do Ogrodów Cesarskich, bo i tak nie wolno tam zbyt daleko wchodzić i nie da się wiele więcej zobaczyć niż to, co zaoserwowaliśmy zza ogrodzenia. A dzielnica Tokyo nie oferuje nam więcej atrakcji poza tymi, które już widzieliśmy.

***

Skoro jest sobota i piękna pogoda, to jedziemy na plażę! *^v^*

Na sobotę Robert wybrał nam wycieczkę na południe od Tokio, do Kamakury, i pojechaliśmy tam linią kolejową Odakyu – wykupiliśmy bilet na całodzienną podróż tam i z powrotem Rapid Expressem Odakyu a w cenie była też nielimitowana ilość przejazdów turystyczną kolejką Enoden Line między miejscowościami Fujisawa a Kamakura (z wieloma przystankami pomiędzy). Tak wyglądają przedmieścia Tokio (podobnie, jak w Polsce, tylko domy są mniejsze i bardziej upakowane, nie ma mowy o ogródkach przy domach jednorodzinnych, każdy centymetr gruntu zajmuje zabudowa, a rośliny są w doniczkach na parapetach lub na dachach domów):

Dzień rozpoczęliśmy od atrakcji do zwiedzania, zostawiając sobie potencjalną kąpiel w oceanie na popołudnie. Po opuszczeniu stacji w Katase-Enoshima za 1000 jenów kupiliśmy zbiorową wejściówkę na Enoshimę – zwiedzanie dwóch jaskinii, wjazd na górę specjalnymi długimi schodami ruchomymi, wstęp na latarnię morską i park.

Zasmakowaliśmy japońskiego kurortu nad wodą. *^v^*

Spacer zaczyna się od przejścia bulwarem na wyspę Enoshimę,

gdzie po przebiciu się przez wąską uliczkę pełną turystów i sklepików z badziewiem turystycznym (takie, jak na całym świecie w tego typu miejscowościach, chociaż jedzenie ma charakter lokalny, np.: suszona spłaszczona na kartkę papieru ośmiornica czy micha ryżu z rybą, oczywiście wszystko dość drogie)

docieramy do części dla zwiedzających – na Enoshimie jest kilka świątyń buddyjskich.

Są też piękne ogrody.

(wiem, po zakupieniu daszka z opaską w grochy, do pasiastej torby i spódnicy w kwiaty zaczynam wyglądać jak japoński Fruits… *^v^* Ale jestem na wakacjach, więc mi wolno, tralla la la! ^^)

Następnym punktem programu jest Latarnia Morska, na którą wjeżdża się windą i dodatkowo można wejść kilka schodków na górny taras widokowy, nieosłonięty szybami. Ponieważ byłam w spódnicy, szybko zaczęła mi fruwać wszędzie, o fryzurze nie wspomnę!… *^v^*

A z góry rozciąga się niesamowity widok na zatokę i ocean, ach! ~^^~

Po zejściu z latarni po milionie schodków ruszyliśmy do jaskinii Iwaya, które wyrzeźbiła w skale woda oceaniczna. Najpierw zeszliśmy nad wodę (ja w międzyczasie zmieniłam gustowne balerinki odgniatające mi palce na wygodne Crocsy i oblepiłam stopy nowymi plastrami…).

Nawet nie wiedziałam, że znad oceanu wieje aż tak mocny wiatr, nietrzymaną kurczowo spódnicę miałam głównie w górze ponad talią!… ~^^~ (stąd na poniższym filmie trzymam ją owiniętą wokół nóg i jednocześnie robię zdjęcie krabowi w kałuży wody na skałach)

Jaskinie są nieduże, za to pełne buddyjskich posągów, i żyją w nich takie fluorescencyjne glony porastające kamienie, widoczne w ultrafiolecie.

A przed jaskiniami leży w wodzie wielki kamień w kształcie żółwia. ~^^~

Ostatnim punktem programu na Enoshimie był Ryuren no Kane czyli Dzwon Smoczej Miłości, wybudowany na cześć legendy o niebiańskiej pannie i smoku o pięciu głowach. Pary odwiedzające to miejsce dzwonią dzwonem i modlą się o wieczną miłość. Kiedy złapaliśmy za sznur od dzwona, każde z nas zaczęło ciągnąć w swoją stronę… ~^^~

Cała wyprawa na Enoshimę trwała ponad 2 godziny, a gdybyśmy chcieli dokładnie obejrzeć wszystkie światynie, ogrody i zakamarki, to moglibyśmy tam zostać nawet cały dzień. Dobrze, że tego dnia wyruszyliśmy pociągiem z Shinjuku o 8:51, dzięki temu na miejscu byliśmy około 11:00 i wracaliśmy na stały ląd przed 14:00, kiedy na wyspę walił tłum sobotnich turystów – rodziny z małymi dziećmi, emeryci i zakochane pary, trudno było się przebić przez masę ludzką. I jeszcze mała ciekawostka – w Japonii automaty z napojami są dosłownie wszędzie, nawet na półpiętrach budynków mieszkalnych, i oczywiście były też w dużej ilości na całej Enoshimie, i ceny w automatach były dokładnie takie same jak w każdym podobnym automacie w centrum miasta. Nikt nie zawyżał cen tylko dlatego, że to miejsce turystyczne, i można było kupić napoje drogo w wielu restauracjach na całej trasie spaceru, a można było tanio w automacie.

A my poszliśmy sobie spacerkiem do stacji Enoshima

(przed którą były takie metalowe ptaszorki na metalowej poręczy, ubrane w dziergane kubraczki i kapelusiki! *^v^*)

do turystycznej kolejki Enoden Line,

którą udaliśmy się do Hase na wyczekaną plażę, żeby zażyć kąpieli. Niestety! Wiatr był niesamowicie silny, piasek szary i brudny (pochodzenia wulkanicznego, więc nie ma mowy o złotym delikatnym piaseczku), ale największym rozczarowaniem okazała się woda… W czasie, kiedy ja siedziałam na brzegu i pilnowałam, żeby nam nie odleciała nasza piknikowa niebieska brezentowa płachta, Robert poszedł sprawdzić zejście do oceanu, i okazało się, że brzeg jest pełen śmieci, bardzo zniechęcający do kąpieli. Owszem, widzieliśmy sporo surferów na deskach, ubranych w pianki ocieplające, pogoda do tego była wymarzona, ale kąpały się tylko dwie nastolatki.

Po zmoczeniu nóg poszliśmy obejrzeć wielki posąg Buddy zbudowany z brązu. Figura ma 11,312 m i jest pusta w środku (można tam wejść za drobną opłatą) a stoi na terenie świątynii Kotokuin.

Acha, a jeszcze przed Buddą kupiłam sobie na obiad drożdżową bułę na parze, z mięskiem w środku (ogromniastą, jak Robert wczoraj), i kiedy zajadałam ją sobie stojąc na ulicy obok budki, która sprzedawała te bułki, nie wiadomo skąd nadleciał wielki ptaszor i usiłował mi ją porwać z rąk, musnął mnie prawie skrzydłami po głowie!… Na stolikach przed restauracją nad wodą widziałam ostrzeżenia o ptakach kradnących jedzenie, ale nie myślałam, że może mi się to przydarzyć bardziej w głębi lądu! *^0^*

Turystyczną kolejką Enoden Line wróciliśmy do miejscowości Fujiwara, gdzie specjalnie dla mojej mamy sfotografowałam takiego pieseczka pilnującego wejścia do jednego ze sklepów. ~^^~

I gdzie przyuważył nas przemiły starszy pan, chcący poćwiczyć swoją angielszczyznę – zapytał nas, skąd jesteśmy i ile czasu spędzamy w Japonii, a kiedy usłyszał, że z Polski, wykrzyknął: “Chopin!”. *^v^* Potem życzył nam miłego dnia. Podobno to jest częste, że młodzi Japończycy są nieśmiali i niechętnie używają angielskiego nawet, jeśli dobrze go znają i zostali o coś zapytani, natomiast najstarsze pokolenie samo garnie się do krótkiej nawet wymiany zdań.

Do samej Kamakury nie udało nam się dojechać, a było tam jeszcze do obejrzenia dużo świątyń – nie szkodzi, musi coś zostać na naszą kolejną wizytę w Japonii. ~^^~ Kolację zjedliśmy w barze automatowym już po powrocie na Shinjuku, a jako ciekawostkę napiszę, że w trakcie, kiedy zajadaliśmy, do baru weszła odstawiona na maksa Sweet Lolita, cała na różowo, w sukience na halkach, z kokardami i różowymi torbami z Hello Kitty. *^v^* Porozkładała torby na stołkach wokół siebie, zamówiła jedzenie, wyjęła z torebki różową serwetę z nadrukiem Hello Kitty i zanim zaczęła jeść, starannie umieściła ją sobie pod szyją i zakryła sukienkę, żeby się nie pochlapać. Głupio nam było robić zdjęcia tak po prostu przy stole, a fotki zrobione z zewnątrz wyszły nieostre i żółte (było już po zmroku, a w barze było żółte oświetlenie), więc nie mamy niestety dokumentacji fotograficznej. ~^^~

Dzisiaj kupiliśmy krokomierz, który pokazał nam, że przeszliśmy około 4 km, ale było to po tym, jak przeszliśmy 2/3 naszej dzisiejszej trasy, więc wychodzi na to, że mogliśmy zrobić nawet 12 km! W ogóle tego nie czuję w nogach, ale moje stopy to jeden wielki bąbel, który oblepiam plasterkami i wieczorami chłodzę w lodowatej wodzie, niestety wygodne buty (błękitne Crocsy) kupiłam dopiero po tym, jak zmasakrowałam sobie stopy w żółtych skórzanych balerinkach, i od tamtej pory moje bąble i odgniecenia nie mają szansy się wykurować, bo w tym celu musiałabym ze dwa, trzy dni wcale nie chodzić, a łazimy każdego dnia na trasy wielokilometrowe. Za to Robert schudł od przyjazdu (spadają z niego spodnie a spódnica, którą uszył sobie tuż przed wyjazdem mogłaby mieć zapięcie przesunięte o kilka centymetrów, bo jest za luźna… ^^). Jesteśmy też spaleni słońcem na twarzach, dekoltach i rękach poniżej rękawów, a od jutra podobno wracają deszcze i temperatura poniżej 20 stopni.

Na koniec zapraszam na przejazd turystyczną kolejką linii Enoden z Koshigoe do stacji Enoshima, zobaczcie, jak fajnie się jedzie pociągiem przez środek miasteczka! *^v^*

{Czy ktoś w ogóle jeszcze czyta tego bloga? Komentarze jakoś zamierają…}