Shinkansen i znowu w Tokio

Bardzo proszę nie przypominać, ile nam jeszcze zostało! (i wcale nie tydzień, tylko 9 dni!)  Staram się o tym nie myśleć, bo w ogóle nie potrafię sobie wyobrazić, że będziemy musieli stąd wyjechać…

Matyldo, jeszcze nie myślimy o imprezie pożegnalnej. ~^^~

Agnieszko M., kiedyś myślałam, że mieszkam w wielkim mieście albo że takie miasta odwiedzałam. Warszawa zajmuje powierzchnię 1/4 Tokio, natomiast jej populacja liczy około 3 mln, podczas, gdy w Tokio jest około 12 mln (wraz z aglomeracją ponad 30 mln). Ci wszyscy ludzie mieszczą się na poziomie gruntu, wysoko ponad ziemią i kilka poziomów pod ziemią, w budynkach mieszkalnych, biurowcach, centrach handlowych, parkach, milionach barów i restauracji, stacjach kolejowych i metra, przejściach podziemnych które często tworzą kolejne odrębne “miasta” i które ciągną się kilometrami niczym gigantyczne meduzy, jedna nad drugą. U nas są wiecznie spóźniające się autobusy a w jednym mieście jedna linia metra niczym ołówek, stąd do tamtąd, teraz buduje się druga i będziemy mieli krzyżyk, w Tokio transport jest pajęczą siecią państwowych linii kolejowych różnego typu (normalne, pospieszne, 4 rodzaje expresów, 3 typy superszybkiej kolei shinkansen), linii metra państwowych i prywatnych, autobusów, a wszystko mądrze skorelowane dla wygody mieszkańców. A ktoś nam obiecywał drugą Japonię… ~^^~

Mario z Wr., do samego wyjazdu przygotowywałam się od około roku, ale moja fascynacja Japonią jest dużo dłuższa i wiem na jej temat co nieco (moje zainteresowania skupiają się głównie na kulturze współczesnej i kuchni). Wiele informacji zdobyłam też będąc już tu na miejscu, bo informacja turystyczna w dużych miastach jest bardzo dobrze zorganizowana. Co do lalki, to ja też trafiłam na lalki łudząco podobne do moich kolegów, dużo zależy od rysów twarzy, ale też od dobrania odpowiedniej peruki i makijażu, ta sama lalka może wyglądać kompletnie odmiennie u różnych kolekcjonerów.

Zulko, no właśnie, tutaj jest mnóstwo pięknych rzeczy, które są użytkowe a chciałoby się je tylko podziwiać za ich piękną formę. ~^^~

Dzieborze, Asian Ball Jointed Dolls to kolekcjonerskie lalki odlewane (każda część ciała osobno) z żywicy poliuretanowej, którą się szlifuje po wyjęciu z form, łączy razem w lalkę za pomocą metalowych haczyków i dwóch gum (jedna przechodzi przez ręce, druga od nóg poprzez korpus do głowy), maluje się im makijaż, wkłada oczy i zakłada perukę. Można kupować całe lalki, można poszczególne elementy, a koszt jest bardzo zróżnicowany, bo lalki te mają różne rozmiary (od ok. 9 cm do 80 cm wysokości), można kupić gołą niepomalowaną lalkę bez oczu i peruki albo fullset – lalkę z makijażem, oczami, peruką, strojem. Ogólnie powiem, że za taką lalkę, jaką pokazałam w poprzednim wpisie (60 cm wysokości, goła, makijaż i peruka w cenie) mógłbyś kupić 7-8 hełmów wczesnych. ~^^~

***

Żeby wrócić do Tokio musieliśmy odbyć znowu podróż shinkansenem.

Jak już wspominałam, wybraliśmy tańszą opcję tego superszybkiego pociągu w którym ponad pięciuset kilometrowa trasa z kilkoma przystankami zabrała nam 3,5 godziny. Nasza Kodama (napis na niebiesko) nie miała takiego ładnego kaczego dzioba jak szybsze Nozomi czy Hikari. ~^^~

Nasz bardziej przypominał zwyczajny pociąg, tylko biały. ~^^~

Krajobrazy za oknem przemijały zbyt szybko.

  

Na podróż pociągiem należy sobie kupić bento (posiłek w pudełku) zwany ekiben, czyli charakterystyczny dla danej stacji. (eki=stacja kolejowa). Jadąc do Kioto kupiliśmy tylko kanapki, za to z powrotem Robert zaopatrzył się w ekiben na stacji w Kioto:

ja natomiast w ramach odpoczynku od ryżu i glonów wzięłam klasyczne kanapki z kotletem i jajkiem, i moją ukochaną herbatę w mlekiem na zimno firmy Kirin, piję ją tutaj prawie codziennie. ~^^~ (odpoczynek od ryżu i glonów zazwyczaj trwa u mnie pół dnia, potem zaczynam się rozglądać za michą ryżu z dodatkami na ciepło albo ciągnie mnie do półek z onigirami w sklepie… ^^) Tak przy okazji, dla Polaka tutejsze klasyczne pieczywo w sklepach spożywczych to kpina – miękka wata bez smaku, ale Japończycy potrafią upiec porządny smaczny chleb czy bułkę, sprzedają je w ciastkarniach w normalnych cenach, nie rozumiem, dlaczego nie mogą ich wprowadzić także do sklepów spożywczych (za to rozumiem, dlaczego tak popularne są napoje z dodatkiem włókna pokarmowego, jak się go nie dostarcza w sposób naturalny w pożywieniu, to trzeba suplementować, bo trawienie leży i kwiczy…)

A w ogóle shinkanseny są taki sprytnie pomyślane, że aby ich nie zawracać na każdej stacji mają napęd z dwóch stron składu, natomiast siedzenia w wagonach (zgrupowane po dwa lub trzy razem) są… obracane! Odkryliśmy to jadąc do Kioto kiedy okazało się, że sześcioosobowa grupa w naszym wagonie siedzi buziami do siebie i mają imprezę pociągową, a my w szóstkę siedzimy trójka za trójką. Robert pokombinował, nacisnął pedał z boku kompletu trzech siedzeń i po chwili już mogliśmy konwersować twarzą w twarz. ~^^~

Pierwsze wieżowce tuż przed stacją Tokyo podziałały na mnie kojąco, a droga ze stacji Shinjuku do naszego hotelu była jak powrót do domu. Przy okazji okazało się, że marchewki w naszym warzywniaku tuż obok hotelu są tańsze niż w Kioto! *^v^*

Po rozpakowaniu bagaży ruszyliśmy w miasto i pierwsze kroki skierowaliśmy do… sklepu z włóczką! “Nareszcie!” – może ktoś zakrzyknąć, a potem zaraz przypomni sobie, że miałam wielkie plany związane z robieniem na drutach w Tokio. Tak wiem, chciałam kupić tu na miejscu włóczkę skarpetkową i wydziergać sobie parę skarpet według wzoru z książki z japońskimi wzorami “Knitted Socks East and West” Judy Sumner, którą kupiłam niedawno jeszcze w Polsce. Zabrałam ze sobą druty i opis wybranego modelu, jednak… nie przewidziałam jednej rzeczy! Uważałam, że będziemy mieli mnóstwo luźnego czasu, w trakcie dnia albo wieczorami, na spokojne machanie drutami. Okazało się jednak, że w trakcie dnia zwiedzamy, oglądamy, odwiedzamy, spacerujemy, spożywamy, podziwiamy, przemieszczamy się tu i tam, a wieczorami… chciałabym paść na twarz i odsypiać ale piszę bloga (który w związku z tym wydaje mi się powierzchowny, tak wiele chciałabym przekazać każdym wpisem, ale często nie mam na to siły i inwencji, proszę mi wybaczyć!). *^v^* Więc nic dziwnego, że w tym tak niesamowicie intrygującym i fascynującym miejscu, i przy tak intensywnym programie wycieczki (bo szkoda każdej minuty spędzonej w hotelu) nie mam ani grama czasu na druty.

Jednak udało mi się zrealizować połowę zamierzenia, mianowicie kupiłam sobie włóczkę wełnianą, która zamierzam przeznaczyć na parę tokijskich skarpetek (które zrobię na spokojnie po powrocie). ~^^~ Włóczka ma piękny kolor delikatnego wrzosowo-bordowego fioletu, którego nie sposób uchwycić w świetle hotelowej lampy, więc musicie mi uwierzyć na słowo.

A sklep z włóczką wewnątrz wyglądał tak:

Wybór włóczek nie był może oszałamiający, ale były wszelakie włókna, łącznie z jedwabiem, kolorystyka ogromna, z zagranicznych motków spostrzegłam Rowana i dużo Noro. Akcesoria głównie Clovera i sporo japońskich magazynów robótkowych, do których się nawet nie zbliżałam, bo gdybym chciała je kupić, miałabym wielki nadbagaż! ^^

Włóczki zajmowały jedno z sześciu pięter sklepu Okadaya, na pozostałych były np.: peruki, ogromna pasmanteria i stoisko ze skóra naturalną w płatach, Robert nie chciał stamtąd wyjść kombinując, jak przewieźć samolotem cała krowę… ~^^~

Na przeciwko Okadayi jest sklep wielopiętrowy z samymi tkaninami, jeszcze tam nie wchodziłam, być może zdobędę się na krótką wizytę i małe zakupy, choć obawiam się, że wybór będzie tak trudny, że skończy się na wyjściu z pustymi rękami… No bo co tu kupować – materiały dla siebie na letnie pinupowe sukienki czy na lalkowe stroje? O, ja biedna!… *^v^*

Wieczór zakończyliśmy gorącą kolacją w jednym z miliona barów – pyszne sycące zupy, pierożki gyoza, mniam! ~^^~ (a potem jeszcze była pralnia, ale o tym było już dwa razy, więc się nie będę rozpisywać ^^)

Na dzisiaj tyle, wiem, że jestem jeden dzień do tyłu, ale nie daję rady być bardziej na bieżąco, ufff…  Jeszcze tylko pokażę coś pysznego i coś interesującego. ~^^~

Coś pysznego – Kitkat w czekoladzie z zielonymi mielonymi fasolkami sojowymi, pyyyyyycha!!!! ^^

I coś interesującego – w Japonii jest ogromny wybór napojów z gatunku izotonicznych, wzmacniających, witaminowych. Są takie w stylu RedBulla, są napoje na wzmocnienie organizmu w przypadku przeziębienia z ogromną dawką witaminy C (widziałam takie z zawartością 3000 mg), są napoje z włóknem pokarmowym na poprawę trawienia (Japończycy jedzą mniej warzyw i owoców niż np.: Europejczycy, za to mnóstwo słodyczy, których wybór jest tu przeogromny na każdym kroku!), są też napoje upiększające. *^v^* Na przykład, witamina C i kolagen:

Albo taki – witaminy B1 i B6, 1500 mg wit. C, żelazo, niacyna, bardzo pro-kobiece.

Lub BB Light2 – witamina B2 i aminokwasy.

Według producenta te napoje mają przyspieszać nasz metabolizm, zwalczać zmęczenie, powodować, że nasza skóra i włosy staną się piękniejsze. Nie mogę jeszcze potwierdzić ani zaprzeczyć temu działaniu, bo piję je od kilku dni, ale widzę, że generalnie pobyt w Japonii znacząco wpłynął na mój metabolizm i wygląd skóry – nietłusta dieta ryżowo/rybno/glonowa i codzienny intensywny ruch oraz morze wypijanej zimnej i ciepłej zielonej herbaty (i innych odmian herbat) spowodowało, że moje trawienie działa świetnie a skóra ma ładny zdrowy odcień (zniknęła szarość i zmęczenie cery). W Polsce też pijam dużo herbaty, ale więcej czarnej i zawsze na ciepło, tutaj w sklepach czy automatach na ulicy mam do wyboru kilka herbat zielonych, czarnych, oolong, jaśminowe, czego dusza zapragnie.

A w kwestii napojów, dzisiaj w naszym 7 Eleven była loteria i do zakupów powyżej każdych wydanych 500 jenów losowało się nagrodę, udało nam się wylosować: rano – wodę mineralną, a z wieczornymi zakupami – herbatę Darjeeling i kawę. *^v^* I tym akcentem kończę już dzisiejszy wpis, bo znowu zrobiła się 1:30, a jutro mamy w planach zwiedzanie. ~^^~