Hotel Ohito, dzień drugi

Drugiego dnia w Ohito nie robiliśmy zupełnie nic. *^v^*

To znaczy, jakby tak uważniej się przyjrzeć, to robiliśmy całkiem sporo. No bo tak: najpierw o 8:00 rano zeszliśmy na śniadanie. Jedzenie nie zachwyca, chociaż tragedii nie ma, zdjęć nie zrobiłam, bo mi było trochę głupio, jak z jednej strony siedziała japońska rodzina komentująca między sobą jak zajadam natto, a z drugiej – zawodnicy chińskiej narodowej drużyny kolarskiej, którzy wraz z belgijską drużyną kolarską przyjechali z samego rana do naszego hotelu – tak sytuacja… *^w^* (jeden belgijski kolarz wziął na śniadanie kilka mięsnych pierożków gotowanych na parze i croissanty, i tak to na przemian żuł bez przekonania… >o<)

Po śniadaniu trzeba było odsapnąć, odpocząć i popracować nad wpisami na bloga, zajęło to akurat tyle czasu, że śniadanie się w człowieku ułożyło i można było wziąć prysznic i posiedzieć w #wannienabalkonie w gorącej źródlanej wodzie! Oraz wreszcie usiąść ze szkicownikiem! *^V^*

Potem poszliśmy na basen. Spodziewałam się, że będzie zajęty przez obydwie drużyny kolarskie, ale na szczęście kolarze popedałowali na trening, a na basenie było tylko kilka osób. Woda o temperaturze 26 stopni przy temperaturze powietrza 35 stopni to cudowna sprawa! ^^*~~

Po schłodzeniu się w basenie poszliśmy na spacer dookoła hotelu przez ogród w stylu japońskim.

Po drodze trafiliśmy na kąpiel dla stóp z widokiem na górę Fuji, z której skwapliwie skorzystaliśmy (widoku nie było, bo niebo zachmurzone, ech…).

Wracając do pokoju przeszliśmy przez hotelowy sklep i automaty z napojami, i zaopatrzyliśmy się w lody, piwo i lokalną przekąskę – rodzaj płaskiego ciastka z dodatkiem wasabi, z sezamem, przepyszne! I tak zabezpieczeni na wszelki wypadek głodu i pragnienia, zażywając kąpieli w naszej #wannienabalkonie, dotrwaliśmy do kolacji. *^v^*

Na kolację było to samo co dnia poprzedniego. Co więcej, spodziewaliśmy się, że drugiego wieczora dostaniemy coś dodatkowego i specjalnego (jak w innych onsenach do tej pory), ale nic takiego się nie wydarzyło. A ponieważ poszliśmy dokładnie na godzinę rozpoczęcia kolacji, to byliśmy świadkami najazdu dzikich Hunów, o pardon, japońskich emerytów na stołówkę!… Rzucili się, jakby miało zabraknąć, robili bajzel rozrzucając jedzenie wokół półmisków, prawie zderzali się tackami w przejściach… Dziesięć minut później się uspokoiło, i można było w spokoju nałożyć sobie kolację, ufff… Mąż nawet wdał się w konwersację angielsko-japońską przy automacie z napojami z naszym sąsiadem od stołu, na temat mocy i walorów smakowych napojów wyskokowych!… *^V^* A na koniec zrobiliśmy całej dziesięcioosobowej grupie zdjęcie, bo sami słabo sobie z tym radzili. ^^

Resztę wieczoru spędziliśmy na relaksie w pokoju, kąpielach w #wannienabalkonie (nie mogę przestać się uśmiechać, jak to mówię! ^^*~~), drzemkach, malowaniu, oglądaniu telewizji. Właśnie po to przyjechaliśmy do hotelu z onsenem. *^O^*