Śniadanie z konbini Mini Stop – bardzo smaczne onigiri, trochę słabszy kurczak w panierce, i promocja: do butelki z zieloną herbatą dołączone są woreczki termiczne! Zamierzam upolować jeszcze inny kolor. ^^*~~
Na jesieni zeszłego roku wciągnęliśmy się w oglądanie zawodów sumo i od tamtej pory regularnie co dwa miesiące przez dwa tygodnie zasiadamy przed telewizorem (subskrybujemy dostęp online do japońskiej telewizji) i śledzimy zmagania zawodników. Mamy już swoich faworytów, którym kibicujemy! *^v^* Dlatego podczas tych wakacji nieodzownym punktem musiała być wycieczka do dzielnicy Ryogoku i wizyta w Muzeum Sumo. *^0^*
Jest to nieduża salka pełna zdjęć byłych i obecnych mistrzów, elementy ich i sędziowskich strojów, po majowych zawodach przybyły zdjęcia, na których prezydent Trump, który akurat wtedy był z wizytą w Japonii, wręcza puchar uznania zapaśnikowi Asanoyama… *^w^* W muzeum nie wolno robić zdjęć. O wiele fajniejszy jest sklep z pamiątkami! Można kupić koszulki, ręczniczki i ręczniki, naczynia, zawieszki, słodycze i ciastka – wszystko z wizerunkami różnych zapaśników sumo! Robert zaopatrzył się w dwie koszulki i bandankę, a panie na kasie zauważyły nasze koszulki, które namalowałam przed wyjazdem – dla Roberta jego ulubiony zawodnik ozeki Takayasu, a dla mnie – wschodząca gwiazda, młody maegashira XIV-ty Enho! Nieskromnie powiem, że jak się dowiedziały, że sama malowałam, to ochom i achom nie było końca!…*^-^*~~
Przy okazji, uszyłam też mężowi nowe spodnie wakacyjne, z bawełny z IKEA, bardzo dobrze się sprawdziła w dzisiejszym upale! *^v^*
Po wyjściu z terenu hali Kokugikan trafiliśmy do pobliskiego mini-centrum handlowego, w którym znajdowały się sklepy z pamiątkami, różne bary i informacja turystyczna. Był też bar z automatami do próbowania nihonshu z różnych regionów Japonii, a także dwóch gatunków piwa! ^^*~~
Posileni nieco przejechaliśmy pociągiem jedną stację do Kinshicho, żeby zakupić dosłownie kilka niezbędnych rzeczy w stujenówce, takich jak ręcznik do włosów czy myjka. Jak to zwykle podczas wizyty w stujenówce bywa, niby wszystko jest po 100 jenów (108 z podatkiem), ale … naprawdę trudno jest nie wyjść z pełną torbą, bo jest tam tyle niesamowitych i naprawdę bardzo pomysłowych i przydatnych pierdółek, że ręce się same wyciągają!… Na przykład, kupiłam sobie bardzo ładny słomkowy kapelusz! *^v^* Po Daiso trafiliśmy do sklepu z materiałami, włóczkami i wszystkim czego można zapragnąć do uprawiania różnego rodzaju hobby związanego z nićmi i tkaniną, i tam zaopatrzyliśmy się w bawełnę na nowe spodnie dla Roberta i kawałek ciekawie drukowanej bawełny na jakiś uszytek dla mnie, jeszcze nie wiem jaki. *^o^* Zajrzeliśmy jeszcze do Uniqlo i na koniec w supermarkecie na parterze kupiliśmy gotowe dania na lunch. A żeby ów lunch zjeść, udaliśmy się do pobliskiego parku.
Przejechaliśmy jedną stację metrem i tuż obok wyjścia z metra było wejście do małego ale uroczego parku Sarue, który położony jest po dwóch stronach ulicy – południowa część, w której najpierw spoczęliśmy, żeby zjeść obiad, jest trochę mniejsza i bardziej zaciszna, północna część jest bardziej dekoracyjna, ze sporym stawem, placami zabaw dla dzieci i boiskiem do baseballa. Oraz z pomnikiem wielkiego jabłka. Nie wiem, nie pytajcie… *^w^*
W tym miejscu zmoczyliśmy polecone nam przez znajomą specjalne ręczniki, które noszone na karku długo potem trzymały chłodną wilgoć!
Ostatnim zadaniem na dzień dzisiejszy była wyprawa do Akihabary po mysz do komputera, bo Robert nie zabrał swojej z domu… Tak więc, przejechaliśmy pociągiem kilka stacji i za chwilę wysiadaliśmy w Electric Town. Nie mieliśmy już siły na zagłębianie się w sklepy z figurkami, zrobiła się 18:00 a nasze nogi powoli odmawiały współpracy, więc tylko raz dwa kupiliśmy ową mysz i na piechotę wróciliśmy do naszej dzielnicy i do hotelu.
Kto zgadnie, co się odbywa na poniższym zdjęciu? *^V^* Lena i Ciech nie odpowiadają, bo wiedzą z doświadczenia! ^^
Kolację zjedliśmy w Komoro Soba. Jedliśmy tam w zeszłym roku i byliśmy dość zadowoleni, ale tym razem tempura okazała się wystudzona i twarda, ech… Za to podają pyszną sobę i cudowne kiszone śliwki! *^V^*
Po kolacji potuptaliśmy do hotelu, żeby wypocząć przed piątkową wycieczką, którą ze względu na zbliżający się od południa tajfun postanowiliśmy przyspieszyć i przenieść z poniedziałku, bo wtedy mogłaby już nie dojść do skutku… (chociaż jak patrzę na codzienne prognozy pogody to widać, że ów tajfun zaczyna zwalniać i trochę skręcać na zachód, więc jest szansa, że jednak ominie południowe Tokyo).