Co widać na załączonym obrazku? Po prawej nasz hotel, po lewej budynek obok. Okno z naszego pokoju jest na ósmym piętrze i wychodzi na tę wąską szczelinę między budynkami!… Dodatkowo, szybę w oknie mamy mleczną, więc kompletnie nie widać jaka na zewnątrz jest pogoda, słońce prawie nie dociera i trochę zgadujemy, jak się ubrać…
Co jest w sumie w Tokio normalne. Szyba jest mleczna, bo ten budynek obok też ma tam okna, jakby nie była mleczna to byśmy sobie zaglądali do środka. Ale w tym miejscu chciałem zgłosić pomysł racjonalizatorski. Otóż w każdym w zasadzie jak dotąd odwiedzonym hotelu telewizor ma specjalny kanał, na którym hotel serwuje różne treści. To mogliby jeszcze na dole przy wejściu na przykład zainstalować dodatkową kamerkę HD i dać feed z owej do tego kanału. Dodatkowo z informacją o temperaturze, prognozą pogody itp. Jakby co, to to jest mój oryginalny pomysł i można się zgłaszać z propozycją wykonania prototypu i wspólnego zarobienia “millionen” na sprzedaży (bo plan jest godny Olsena ;-)).
Po piątkowej wycieczce za miasto z trudem obudziliśmy się po 10:00 i ledwo mogliśmy powłóczyć nogami, więc postanowiliśmy nie planować na ten dzień niczego wyczerpującego. Wygrzebaliśmy się z hotelu tuż przed 12:00 i pojechaliśmy na stację Asagaya, żeby zwiedzić tamtejszą uroczą uliczkę handlową i znajdujący się tam sklep z ciuchami Colors, który wypatrzyłam kilka miesięcy temu w którymś z japońskich programów telewizyjnych. Tak, jestem miłośniczką zakupów second hand. Kiedy nie szyję sobie ubrań, poluję na ciekawostki w lumpeksach! *^v^*
Zaczęliśmy od śniadania w centrum handlowym na stacji Asagaya, gdzie trafiliśmy na stoisko z przepysznymi onigiri – ja zjadłam kulę ryżową z krewetką w tempurze, a Robert – z grzybami maitake w tempurze, do tego smażony kurczak. Bardzo dobre, a ryż w ogóle przepyszny!
Upał wciąż nieźle się trzyma, więc na deser kupiliśmy sobie lody! *^V^*
Coolishe są super. To lody zapakowane w grubą, metalizowaną torebkę z wylewką/ustnikiem. Odkręca się, trochę trzeba pomemłać w dłoniach (no, przy tej pogodzie to chwila i gotowe, ale w październiku w zeszłym roku trochę to trwało…) i można ssać. Dość długo pozostają lodami choć konsystencja powoli się upłynnia, ale nawet płynne smakują świetnie. Ktoś to tak przygotował żeby nie traciły walorów pomimo rozpuszczenia. No i tak – da się to zakręcić i schować na jakiś czas do kieszeni. Da się to jeść w ekstremalnym upale bez ryzyka ufaflunienia się topiącym się i cieknącym lodem, nie ma też oblizywania/mycia rąk po bo lody pozostają albo w opakowaniu albo w użytkowniku, nic na zewnątrz. Rewelacja na takie upały! I do tego są bardzo smaczne!
Uliczka handlowa wije się wąskim pieszym deptakiem od stacji Asagaya do Minami-Asagaya, i jak to zwykle bywa znajdziemy na niej: warzywniaki, sklepy stujenowe (tu były zarówno CanDo jak i Daiso), lumpeksy, sklepy z tanią modą dla japońskich babć (bardzo charakterystyczne ubrania, chyba wszystkie babcie na całym świecie noszą podobne… *^O^*), drogerie, kawiarenki. Także specjalistyczne sklepy z herbatą, optyk, czasami niesamowicie z naszego punktu widzenia zaopatrzony sklep rybny. Tym razem odwiedziliśmy second-handy i stujenówki, pozachwycaliśmy się widokami, a potem wróciliśmy dwie stacje w kierunku centrum do Nakano, gdzie zazwyczaj buszujemy w poszukiwaniu figurek w sklepie Mandarake.
To jest jedna z kilkudziesięciu (co najmniej) takich uliczek w Tokio. Podejrzewam, że każde -ku albo -chou (machi) ma swoją bo widzieliśmy ich już wiele wszędzie. Tym większa na taką szansa im dalej od centrów się oddalimy, bo w centrach są wielkie domy towarowe a przy mniejszych stacjach też, ale mniej i mniejsze i lokalne uliczki wciąż tam trwają. Schemat zawsze ten sam – ulica przykryta dachem, dziesiątki sklepików ze wszystkim. I to jest żywe centrum, a przynajmniej tak wygląda. Na przykład w Asagaya mają coś, co wygląda na festiwal jazzowy. Dekoracje zapowiadające ów wiszą tam już dziś, a wygląda na to że jest w październiku! W jednym ze sklepików, takiej traffice, widziałem zapalniczki Zippo w kilku wzorach przygotowanych specjalnie dla Asagaya Street Jazz. Zresztą jazz leciał na całej uliczce z głośników – ot takie tło dla codziennych zakupów.
Niestety!… Od 2011 roku zauważamy zachodzącą stopniowo niemiłą zmianę – w Mandarake na Nakano jest coraz mniej figurek z anime, a coraz więcej tych z amerykańskich filmów fabularnych i komiksów, oraz Myszka Miki i tym podobne klasyki, które nas wcale nie interesują. Połaziliśmy, pogrzebaliśmy na półkach, zrobiliśmy niewielkie zakupy ale wyprawa na Nakano okazała się nie do końca stratą czasu, bo rozczarowanie figurkami wynagrodził nam…. najlepszy ramen, jaki w życiu jedliśmy!!! *^0^*~~~
Hakata Furyu to sieć barów z ramenem, gdzie dostaniemy dwa rodzaje tego dania – tonkotsu (gęsty treściwy bulion gotowany kilka godzin na wieprzowych kościach i mięsie) i karamiso (ostry bulion z dodatkiem pasty miso). Możemy go zamówić w tych opcjach, tak jak my zrobiliśmy, albo z dodatkiem czarnego oleju z dodatkiem palonego czosnku (co planujemy zrobić następnym razem, bo na pewno chcemy tam jeść ponownie! ^^*~~). Zupa ma kilka klasycznych dodatków – m.in. wieprzowina chasiu, jajko gotowane na półtwardo marynowane w sosie sojowym, siekana dymka, kiełki fasoli mung, grzyby, ikra dorsza. Makaron można wybrać w pięciu różnych stopniach twardości, a kiedy zjemy pierwszą porcję makaronu i nasz bulion świeci pustką, możemy zawołać “Kaedama!” i dostaniemy dokładkę! *^V^* Przysługują dwie dokładki na osobę, ja nie skorzystałam bo ta podstawowa porcja była już spora, ale Robert się skusił na jedną dokładkę. *^v^*
A do tego na stole stoją: czosnek siekany i marynowany w soli, marynowany musztardowiec, benishioga (ukochany imbir mojej małżonki marynowany w occie po umeboshi z dodatkiem czerwonego shisou), chili i co tam jeszcze. I ten musztardowiec i czosnek w tonkotsu to już w ogóle “robi robotę”! I tylko jeszcze piwo do tego i można ucztować (chociaż jest też wywieszona informacja, że piwo można tylko 2x 0.33l na klienta… :-)).
W sumie zaś to niby mamy już sporo japońszczyzny “za uszami”, jedliśmy tu i tam, ale tak po prawdzie to czy my się naprawdę tak znamy na ramenie? Ten był cudowny, ale ta knajpka to też w sumie tzw. sieciówka. Na Google Maps ma ocenę 3.8. A to jest jak na Japonię, na duże miasto… słabo. Tu jest milion knajp i setki takich co mają oceny powyżej 4, na prawdę dobre konkurują w strefie 4.5 i wyżej. Klient japoński jest wymagający, to widać po komentarzach i tychże ocenach. Jedzenie musi być najlepsze, wielkość porcji wydaje się ma znaczenie drugorzędne (odwrotnie niż u nas). Cena jest istotna, ale przede wszystkim oceniający piszą o smaku i o jakości obsługi. No to teraz pytanie – jak dają jeść w tych najlepszych? Plan jest – spróbujemy sprawdzić niedługo!
Po obiedzie znowu wsiedliśmy w pociąg i wróciliśmy na Kandę do hotelu, obiecując sobie wyjście na drinka wieczorem, ale to już nam się nie udało, byliśmy zbyt zmęczeni! Okazało się, że pogoda w połączeniu z dość intensywną wycieczką do Chiby nieźle nas wyczerpała, przez najbliższe dni będziemy próbować trochę zwolnić i wyluzować, a czy się uda zobaczymy, dziś bez trudu zrobiliśmy ponad 8 tysięcy kroków, chodząc tylko po sklepach… *^w^*