Mam problem ze spaniem. Pierwszego dnia obudziłam się o 5 rano, drugiego spałam jak zabita do 11:00, dzisiaj znowu otworzyłam oczy o 4:30… Może mój sen wkrótce się wyrówna, bo to bardzo dziwne, tak spać i nie spać!
Co ciekawe, od naszego przyjazdu nie było jeszcze (na szczęście!) mocniejszego trzęsienia ziemi, ale ponieważ całe Tokio jest dosłownie podścielone pajęczą siecią podziemnej komunikacji a pociągi i metro jeżdżą cały czas tam i z powrotem, to ziemia bez ustanku leciutko się buja, a mój błędnik cały czas to odbiera i czuję się jak na lekkim rauszu!… *^0^*
Kolejny dzień i tym razem pojechaliśmy do dzielnicy Shibuya, żeby zobaczyć, co tam się po trzech latach zmieniło. Oczywiście zaczęliśmy od śniadania kupionego po drodze w konbini, którego Wam nie pokażę, bo rzuciliśmy się na nie jak wygłodniałe harpie i zapomniałam zrobić zdjęcie….. W każdym razie połknęliśmy je siedząc na murku przed budynkiem korporacji Kirin i potruchtaliśmy na stację Kanda.
Wycieczkę rozpoczęliśmy od dzielnicy Harajuku, z której wychodzi się wprost na Takeshita Dori, ulicę-mekkę japońskich nastolatków.
Tu wypada się powłóczyć, kupić jakieś bzdety i gadżety w jednym z wielu sklepów z ciuchami, biżuterią, dodatkami (wszystko dość tanie i dość tandetnej jakości), zjeść naleśnika od Marion Crepe. Niestety musimy przyznać, że japońska ulica nas w tym roku rozczarowuje… Pal licho te włóczkowe czapki w 30-sto stopniowym upale, ale poprzednio była to mieszanka niesamowicie kolorowa i interesująca, teraz widzimy, że zniknęło większość żywych kolorów, dziewczyny ubierają się w pastele, biel i paski, nie noszą tylu torebeczek i akcesoriów, wszystko się standaryzuje i wycisza, ujednolica. Zresztą sami popatrzcie!
To ja dzisiaj wprowadzałam na tokijską ulicę trochę żywego koloru, chociaż jak patrzę na zdjęcia, to chyba byłam dość zaspana… I zdecydowanie muszę przestać się garbić! *^-^*~~~
Mąż też zaspany. *^-^*~~~ Wciąż się aklimatyzujemy i na razie walczymy z przeziębieniem.
Na Takeshita Dori znajduje się też sklep stujenowy Daiso, w którym zaopatrzyliśmy się m.in. w porządne duże kubasy do herbaty (w hotelu mamy naparstki do zielonej herbaty, ale czarną lubię sobie zaparzyć w wiaderku *^v^*), wafle ryżowe senbei, klamrę do włosów i wachlarz. W sklepie stujenowym wszystko kosztuje sto jenów (108 jenów, z 8% podatkiem). *^v^*
Żwawym krokiem przeszliśmy Takeshita Dori do naszego pierwszego celu dzisiejszej wycieczki – budynku Tokyu Plaza. Jest to centrum handlowe z ciekawą bramą wejściową zbudowaną z luster, a na dachu znajduje się bar, Starbucks i piękny zaciszny ogród! *^o^*
Mąż cały dzień żonglował dwoma obiektywami przy aparacie i wyszukiwał dalekie obiekty do fotografowania! *^v^* Tutaj na tarasie z boku budynku Tokyu Plaza, ale zaraz potem przeszliśmy na dach do ogrodu.
I już sam ogród – Las Omohara, rosną w nim całkiem spore drzewa i krzewy, zraszacze pracują cały czas co było bardzo przyjemne podczas parnego dnia. Wszędzie stoją ławeczki, ceramiczne stołki lub wiklinowe pufy i nawet są miejsca o względnej prywatności.
Proszę znaleźć wszystkie Jonki na tym zdjęciu! *^v^* (kliknij żeby powiększyć)
Relaks wśród drzew jesionu i miniaturowego klona, i przekąski.
Z dachu mamy widok na panoramę dzielnicy Shibuya i okolic (po prawej budynek Shibuya Hikarie).
Po relaksie wśród drzew przeszliśmy się ulicą Omotesando, główną ulicą prowadzącą od parku Yoyogi na Harajuku do dzielnicy Shibuya. Na tej ulicy znajdziemy sklepy super luksusowych marek ubrań i dodatków. I dalej skierowaliśmy się do następnego celu naszej wycieczki – budynku Shibuya Hikarie.
Po drodze napotkaliśmy Citibank i mąż poczuł się jak w domu!… To znaczy, jak w pracy… *^w^*
Shibuya Hikarie to nowiutki dodatek w dzielnicy Shibuya (z 2012 roku), ogromny wieżowiec mieszczący 200 sklepów, restauracje, teatr, sale wystawowe i biura na trzech piętrach pod ziemią i 40-stu ponad nią. Jest częścią zespołu budynków, które powstaną do 2027 ponad i w okolicy stacji kolejowej Shibuya. Tu widać miejsce, w którym staną nowe budynki:
Tak się buduje drogi w mieście, panowie budowniczowie!
I kilka zdjęć z okolic naszego hotelu, banki, giełda towarowa, luksusowe sklepy, szerokie ulice.
Na obiad poszliśmy do sieciówki Sukiya, serwującej podobne dania do Yoshinoya. W zasadzie rozumiem ludzi, którzy mieszkając w Tokio zbyt często nie gotują, poniższe danie było pyszne, komplementarne (ryż, mięso, warzywa, tofu, glony, zupa miso), gorące (dostałam je na stół w minutę po złożeniu zamówienia) i kosztowało niecałe 15 zł (dla Japończyka około 5 zł, ale nawet dla mnie te 15 zł za sycącą obiad to nie jest majątek! *^v^*).
I na koniec nasza kolacja jedzona wieczorem już w pokoju, kupiona w konbini – zimny makaron (soba i somen), sos do maczania makaronu i smażone krążki kalmara. Kupne masowo przygotowywane jedzenie i jednocześnie przepyszne! (Robert mówi, że to był najlepszy kalmar jakiego kiedykolwiek jadł!) *^v^*