Odaiba

Blancari, bardzo mnie cieszy to, co napisałaś! ~^^~

Agato, ja też staram się nie myśleć, że to już sama końcówka, będę bardzo płakać przy wyjeżdżaniu…

Mario z Wr., koty bez ogona to taka rasa, są tutaj również koty z bardzo małymi płaskimi uszami.

Agnieszko M., gdyby ktoś mi dziś zaproponował i umożliwił, żebym została w Tokio (i pomógł w przywiezieniu mojego kota i lalek z Polski), to nie wahałabym się nawet 5 minut! ~^^~

Podczytywaczko, mam plan, żeby wrócić tu za dwa lata. Czas zweryfikuje moje plany. ^^

Marocanmint, dziękuję! *^v^* Już planuję dla niej makijaż i ciuchy.

***

Dzisiaj przerwaliśmy zakupowe szaleństwo na rzecz powrotu do zwiedzania, w końcu trzeba wykorzystać każdą pozostałą chwilę. Bladym świtem (o 9 rano…) pobiegliśmy na stację kolejki, żeby pojechać do Ryogoku i odwiedzić Muzeum Edo-Tokyo. Jakież było nasze zdziwienie, kiedy po wyjściu z pociągu naszym oczom ukazał się taki widok – budynek Muzeum (jak zakładaliśmy), a przy nim oooooogromna wieloosobowa kolejka!

“No ładnie!” – powiedzieliśmy sobie i już prawie zrezygnowaliśmy z jego odwiedzenia, kiedy Michał wpadł na pomysł, żeby zapytać kogoś, za czym kolejka ta stoi, bo z bliska kolejkowicze okazali się być morzem japońskich nastolatek, mam i cioć (wszystko płeć żeńska, chociaż podobno było tam też dwóch chłopaków ^^), a nie wycieczek szkolnych, jak podejrzewaliśmy. Pan kierujący ruchem jednego z członów ogromnej kolejki wykonał serię gestów podpartych potokiem słów po japońsku, z czego udało się wywnioskować, że to wcale nie jest nasze muzeum! Był to kompleks Ryogoku-Kokukigan czyli Hala Sumo, a odbywał się tam… koncert popularnej koreańskiej grupy JYJ! *^v^*

Uspokojeni przebiliśmy się przez tłum rozentuzjazmowanych kobiet i spokojnie udaliśmy się na zwiedzanie Muzeum Edo-Tokyo.

Muzeum Edo-Tokyo powstało w 1993 roku, żeby przybliżyć zwiedzającym kulturę i  historię Tokyo. Zwiedzanie zaczynamy na górnym piętrze od poznania epoki Edo, a potem schodząc niżej stopniowo przybliżamy się do naszych czasów i poznajemy Tokyo kiedy stało się stolicą Japonii i jego rozwój do czasów po II Wojnie Światowej. Można tam spędzić kilka godzin, bo zbiory (lub rekonstrukcje) są bogate i warte dokładnego przestudiowania. Na miejscu są wolontariusze prowadzący wycieczki w kilku językach, przede wszystkim w uniwersalnym angielskim.

Końcówkę muzeum nieco “przebiegliśmy”, żeby zdążyć na rejs autobusem wodnym Tokyo Mizube Line o godzinie 13:00, niebieską linią na Odaibę. Najpierw jednak musieliśmy się ponownie przebić przez tłumy fanek JYJ. *^v^*

I udało nam się spotkać prawdziwych sumoków. Na rowerach! *^v^*

Kawałek naszego wodnego autobusu:

A to my. ~^^~

Oraz Kasia i pół Janka. ^^

Takie widoki mijaliśmy po drodze (przez cały rejs, ok. 40 minut, pani przewodniczka opowiadała, co widać na prawo i lewo, ale tylko po japońsku niestety):

Te wieżowce to są budynki mieszkalne, czyż nie byłoby cudownie, mieszkać na piętnastym lub dwudziestym piętrze z widokiem na rzekę Sumida? *^v^*

Zbliżamy się do Tęczowego Mostu, jednej z atrakcji Odaiby.

Mój rozwiany mąż na górnym pokładzie autobusu:

Michał i Robert:

Może mała przejażdżka? ^^

[youtube=http://www.youtube.com/watch?v=VfJVu14vFkg]

Tym sposobem dotarliśmy na Odaibę. Odaiba to sztuczna wyspa zbudowana w Zatoce Tokijskiej, na którą ze stałego lądu można się dostać Tęczowym Mostem. Powstała w 1853 roku w celach obronnych na zlecenie szogunatu Tokugawa, obecnie jest zamieszkana i pełni rolę rozrywkową dla mieszkańców Tokio. Jest niewielka, ale robi ogromne wrażenie swoją zabudową – budynek Fuji TV:

Hotele i biurowce oraz widok na port:

Kilkupiętrowy rozległy dom handlowy i rozrywkowy Aqua City:

Naszym głównym celem na Odaibie było Muzeum Marynistyczne.

Muzeum na kilku piętrach pokazuje historię japońskiej floty od zarania dziejów po współczesność oraz historię rozwoju napędów stosowanych na statkach i okrętach, rodzaje jednostek morskich, fragment łodzi podwodnej, instalacje symulujące futurystyczne rozwiązania na i podwodne, dodatkowo jest bardzo interaktywne i wiele technologii można zobaczyć na własne oczy, naciskając odpowiednie przyciski i włączając dioramy. Niestety, mimo, iż dostaliśmy ogólną ulotkę po angielsku, większość wystawy jest opisana w języku japońskim, więc czasami trzeba się było domyślać, co oglądamy, ale i tak uważam, że warto było tam pójść, bo mnóstwo ekspozycji było oczywiste nawet bez słowa opisu.

 

I jeszcze kilka szerokich planów z dachu muzeum.

Nabrzeżną aleją wzdłuż parku wróciliśmy do Aqua City na ciepły posiłek.

Trafiliśmy na koncept znany z naszych centrów handlowych – food court, czyli różne jedzonka do wyboru, zgromadzone na jednym piętrze dookoła wyspy stolików. Oczywiście tutaj wyglądało to trochę inaczej niż u nas – był widok znany (który zarówno u nas jak i tutaj obchodzimy z daleka…):

Były lody i naleśniki na słodko, ale szukaliśmy obiadu.

Były michy mięskowo-warzywne.

Była tempura.

Było japońskie curry.

I takoyaki.

Ale my wybraliśmy smażony makaron soba z dodatkami.

I z mojego punktu widzenia to był taki sobie wybór. Może po prostu nie pasują mi suche podsmażone kluski z kawałkami mięsa i kapusty. Chłopaki szczególnie nie narzekali, ale oni mieli dodatkowo jajko sadzone lub omlet na wierzchu.

Robert mimo dużej porcji zakończył obiad kanapką w Subwayu (tak, ta sieć też jest tutaj obecna *^v^*) – krewetki z awokado i sosem sojowym z wasabi i wiecie co? Poza krewetkami z majonezem, opcją u nas niedostępną, Subwayowa kanapka – bułka, warzywa – smakuje tutaj dokładnie tak jak w domu! ~^^~

Planowaliśmy opuścić Odaibę romantycznym spacerem po Tęczowym Moście, ale strasznie wiało tego dnia i mogłoby się to skończyć przewianiem na lewą stronę, a ponieważ zapadał już zmrok,

więc wybraliśmy alternatywny środek transportu – kolejkę Yurikamome. Swoją nazwę przyjęła od nazwy czarnogłowej mewy, stałej mieszkanki Zatoki Tokijskiej, a jest to automatyczna kolejka bez kierowcy, jeżdżąca na gumowych oponach po betonowym trakcie między Shimbashi a Toyosu i łącząca Odaibę ze stałym lądem. Yurikamome jest o tyle ciekawa, że jeździ wysoko nad ziemią, na wiaduktach i na niższym poziomie Tęczowego Mostu, a ponieważ jest cicha może jeździć przez miasto tuż obok budynków biurowych i mieszkalnych.

[youtube=http://www.youtube.com/watch?v=ffjNXg88qXw]

[youtube=http://www.youtube.com/watch?v=Os1wc7Rpjtc]

Zapraszam na przejażdżkę Yurikamome przez Tęczowy Most.

[youtube=http://www.youtube.com/watch?v=EM1YTSGJAh8]

I przez Tokio o zmierzchu.

[youtube=http://www.youtube.com/watch?v=eDE0dv_XUL0]

Przyznaję, że zakochałam się w Odaibie, jest piękna, ma wszędzie dookoła wodę i moje ukochane krajobrazy wielkiego miasta – beton, stal i szkło, a jednocześnie parkowe zielone promenady nad wodą i w środku wyspy. Na pewno tutaj kiedyś powrócę.

Na koniec dnia jeszcze japońska ciekawostka obyczajowa – co jest w tej torbie? *^v^*

Wieczorem w konbini kupowaliśmy produkty na kolację i przy okazji wrzuciłam do koszyka paczkę podpasek. Przy kasie pani kasjerka wyjęła podpaski do policzenia jako pierwsze, wsadziła je do papierowej torebki i starannie zalepiła ją taśmą klejącą (tutaj zawsze zalepiają torebkę z zakupami), dopiero wtedy policzyła resztę zakupów i spakowała wszystko do przezroczystej foliówki. Poczułam się nieswojo, jakbym złamała jakieś tabu pokazując publicznie, że chcę kupić podpaski, a dodatkowo obok mnie stał mój mąż, który to widział! ~^^~

Yokohama

Mario z Wr., zadawaj pytania, jeśli tylko będę umiała, to na wszystkie odpowiem. Podeślij mi mailem (brahdelt at draconia dot pl) linki do zdjęć, które chciałabyś na tapetę i wymiary, postaram się je odpowiednio przygotować. Co do sztućców, nie ma tutaj naszych noży i widelców (kolega raz dostał taki zestaw w jednym barze), do wszystkiego są pałeczki, którymi łapie się ryż, makaron i dodatki, a zupę z miseczek wypija się, podnosząc miskę do ust (czasami są małe płaskie łyżeczki typu “chińskiego”, podłużne z wygiętą rączką). Normalną łyżkę podaje się tutaj do potraw z sosem curry, bo jest bardzo rzadki i Japończycy wcinają go z ryżem właśnie łyżką stołową. Jednak jeśli sosem tym zostało polane mięsko, to naprawdę wygodniej jest jeść pałeczkami, nabierając ryż wymieszany z sosem i kawałek mięska.

Jedzenie pałeczkami opanowaliśmy na długo zanim przyjechaliśmy do Japonii i jest ono bardzo wygodne, niektóre rzeczy naprawdę łatwiej jeść właśnie pałeczkami a nie widelcem (jednak muszą być pokrojone w małe kawałki).

***

W piątek o poranku pojechaliśmy pociągiem (a jakże! ~^^~) do Yokohamy, miasteczka leżącego niedaleko Tokio i niemalże zlewającego się ze stolicą w jedno miasto. Piszę miasteczka, ale nie różni się ono zbytnio od wielkomiejskich części Tokio, jest tak samo zabudowana wieżowcami, tak samo tętniąca życiem, z dodatkową atrakcją – China Town.

Nie zaczęliśmy jednak w centrum Yokohamy, ale pojechaliśmy na stację Shin-Yokohama,

skąd nadziemnymi kładkami opuściliśmy stację i przeszliśmy do centrum tej dzielnicy.

Ostrzeżenie o mandacie za palenie w miejscach publicznych – 2000 jenów. W Tokio kosztuje to 1000 jenów, ale nawet dwa tysiące to dla Japończyka śmieszna suma.

Pokazuję jeden z klasycznych gestów japońskich nastolatek – serduszko, a za mną znak japońskiej poczty. To znak wart zapamiętania, bo od 9:00 do 17:00 właśnie na poczcie skorzystacie z bankomatu, który rozpozna Wasze karty wydane poza Japonią i wyda Wam gotówkę. (inne “pewne” bankomaty to te Citibanku, natomiast reszta bankomatów, jakie znajdziecie tutaj w bankach lub w sklepach konbini nie chcą czytać obcych kart)

Dalej napotkaliśmy budynek z wodospadem! ~^^~

Za moimi plecami kawiarnia, w której mile widziane były pieski. Zauważcie, że wszystkie kanapy są skierowane na wodospad. ~^^~

A naprzeciwko było … Muzeum Ramenu! *^v^*

Muzeum Ramenu powstało w 1994 roku i jest pierwszym na świecie parkiem rozrywki poświęconym wyłącznie jedzeniu. Zostało założone wewnątrz jednej z kamienic i składa się z dziewięciu małych barów automatowych, serwujących ramen z różnych części Japonii, dzięki czemu można spróbować kuchni wielu regionów.

Dania różnią się między sobą makaronem (cieńszy lub grubszy), rodzajem bazy do zupy (miso, sos sojowy, tonkotsu, wyczerpujący opis znajdziecie tutaj), dodatkami i przyprawami. Oprócz samych restauracyjek możemy obejrzeć zrekonstruowaną część ulicy z Tokyo z 1958 roku, data ta jest znacząca, bo właśnie wtedy wynaleziono makaron w formie instant, co na zawsze wzbogaciło japońską kuchnię o ten pyszny makaron i zupy z nim podawane.

Za dania płaci się w automacie przed każdym barem, a potem wchodzi się do środka i podaje karteczkę kelnerce, która przynosi nam wybrany ramen (i darmową wodę z lodem). Niestety porcje są całkiem spore (chociaż kupowaliśmy małe) i udało nam się spróbować tylko dwóch ramenów, na więcej nie starczyło miejsca w żołądkach. (widzieliśmy, że przychodziło dużo salarymenów z pobliskich biur i w ramach wykupionego abonamentu jedli sobie lunch, bardzo fajnie mieć takie miejsce obok biura! ^^).

Na początek wzięliśmy ramen z regionu Saitama, czyli środkowej części Japonii – podstawę bulionu stanowił sos sojowy, przepyszny!

Drugi wybraliśmy ramen z Sapporo i ponieważ jest to region daleko na północy, zupa była gęsta i bardzo tłusta, za to makaron cieńszy.

Czytałam na blogu jednej Japonki, że w Muzeum Ramenu jest możliwość brania malutkich porcji w niskiej cenie “na spróbowanie”. Niestety, mimo, iż prosiliśmy o małe porcje, bo bardzo chcieliśmy spróbować wielu smaków, nawet te małe miski były jak normalna micha obiadowa w każdym barze ulicznym w takiej też cenie, może zostaliśmy potraktowani jako gajdzini nieznający języka i nie pokazywano nam odpowiedniej opcji w automacie? A może taka opcja malutkich miseczek już nie istnieje? Bo nikt wokół nas nie dostawał porcji mniejszych niż nasze, a wszystkie bary były wypełnione po brzegi.

EDIT: znalazłam wspomniany powyżej wpis na blogu Japonki, która była w zeszłym roku w Muzeum Ramenu, okazuje się, że źle zapamiętałam – te małe porcje, o które nam chodziło to właśnie te, które kupowaliśmy, nie ma mniejszych niż normalna micha obiadowa, tak więc weźcie to pod uwagę decydując się na testowanie różnych rodzajów ramenu -> “mała” porcja będzie taka, jak w każdym barze automatowym w mieście.

Po zapełnieniu brzuchów ramenami wróciliśmy na stację i nastąpił rozłam w szeregach – panie pojechały do Kannai a panowie do Yokohamy.

Kannai powitało nas festynem podobnym do naszych odpustów – do kupienia było jedzenie, pamiątki, ciuchy a w zacienionej części parkowej – rośliny.

O, patrzcie – kot! *^v^*

Przez park ruszyłyśmy do celu naszego spaceru, oglądając architekturę Yokohamy.

A w Kannai odwiedziłyśmy Muzeum Lalek.

W tym muzeum zgromadzono sporą kolekcję lalek japońskich z różnych okresów historycznych, na przykład kokeshi, jedne z moich ulubionych:

lalki z teatru bunraku:

groźni samuraje:

lalki bardzo realistyczne:

oraz trochę lalek europejskich, na przykład laleczki z Polski. *^v^*

Jeśli ktoś interesuje się lalkami, polecam odwiedzenie tego muzeum, bo jego zbiory są imponujące i obejmują lalki z całego świata, pokazany jest proces tworzenia lalek japońskich i lalek europejskich, są lalki zabawki, marionetki i pacynki, można tu spędzić kilka godzin.

W czasie, kiedy ja eksplorowałam muzeum lalek, Robert zwiedzał żaglowiec szkolny Nippon Maru i Muzeum Portu w Yokohamie, oddaję mu teraz głos:

1-2-3… to działa? A, ok… Dzień dobry wieczór. No to było tak: na Nippon Maru i do Muzeum Portu wybraliśmy się tylko z Jankiem, bo ze względu na zbyt późne wstanie i dość długi pobyt w rameniarni okazało się, że na dwa muzea nie ma już czasu. Na dotarcie ze stacji do doku w którym zacumowany jest Nippon Maru i muzeum oraz zwiedzanie daliśmy sobie 2 i pół godziny (no ok, to ciekawe, ale jeden statek plus muzeum portu istniejącego raptem 120 lat to niby nie tak dużo) i okazało się, że poważnie nie doceniliśmy tych atrakcji!

Nippon Maru, ten stojący obecnie w doku w Yokohamie i działający jako muzeum, bo o ile się nie mylę były też wcześniej i później statki o tym imieniu, to żaglowiec japońskiej szkoły morskiej, który zaczął swą służbę w 1930 roku. Był to pierwszy taki statek szkoleniowy w Japonii i został zbudowany specjalnie w celu wykształcenia młodych wilków morskich. Jak widać Japończycy do tematu szkolenia swoich marynarskich kadr podeszli poważniej niż my, choć później zaczęli. Wspominam o tym, bo w trakcie zwiedzania żaglowca zaczepił nas miły starszy pan z załogi (wtedy myśleliśmy, że z personelu muzeum, ale o tym za chwilę) i dobre 15-cie minut przegadaliśmy z nim o statku, o jego historii, o historii w ogóle (“Wy Polacy też mieliście bardzo smutną historię, tak jak my, Japończycy”) itp. a w trakcie tej rozmowy przypomniała mi się historia polskiego Lwowa znana pewnie sporej części czytelników z książki Znaczy Kapitan. Oczywiście Nippon Maru jest żaglowcem znacznie nowocześniejszym od Lwowa – zbudowano go w 1930-ty roku a nasz Lwów odkupiono od Brytyjczyków w 1920 po 30 latach służby. Ale dość dygresji. Zwiedzanie i przemiła rozmowa zajęła nam około godziny a zdjęcia robiliśmy gdzie i czemu się dało. Żaglowiec jest piękny (choć stalowy głównie i jak wspomniałem dość nowoczesny przez co mniej romantyczny) i choć służy za stałe muzeum jest nadal w pełni sprawną jednostką morską. Dowiedzieliśmy się tego już w muzeum portu od drugiego przemiłego starszego pana i właśnie dlatego wspominałem, że pan pierwszy był z załogi. Japończycy najwyraźniej dla fasonu nie uczynili ze swego pierwszego szkoleniowego żaglowca utrwalonej ruiny – Nippon Maru jest wciąż zarejestrowany, przechodzi coroczne inspekcje i ma stałą załogę jak każdy inny statek oceaniczny. Ot, fantazja taka!

Z żaglowca zeszliśmy do muzeum portu i tam… to się w zasadzie dopiero zaczęło. W wejściu z miejsca zaatakował nas drugi starszy pan (tym razem muzealnik), który nie tyle zaoferował nam wycieczkę z przewodnikiem (czyli sobą) co po prostu ją wdrożył w życie. I muszę przyznać, że była to jedna z najciekawszych wycieczek jakie mnie w muzeach spotkały. Pan bowiem nie dość, że był czarujący, nie dość, że świetnie w sumie władał angielskim, nie dość wreszcie, że sam uczestniczył w połowie historii portu od przegrania przez Japonię wojny i wprowadzenia się sił okupacyjnych USA to jeszcze jak się dowiedział że my z Polski, to opowiedział nam też że pracował wcześniej w morskim biznesie i nawet 20 lat temu usiłował (tak wynikało z tego co powiedział – bardzo starał się jakoś to ładnie ująć mam wrażenie) zamówić w Gdańsku dużą jednostkę transportową do przewożenia samochodów. Genialny przewodnik, który w nieco ponad godzinkę (aż szkoda, że nie było więcej czasu) w dowcipny i niezwykle zajmujący sposób opowiedział nam o porcie w Yokohamie wszystko, co w tak krótkim czasie opowiedzieć się da. Dowiedzieliśmy się, że Yokohama w całości jest pobudowana na sztucznie utworzonym terenie, dlaczego powstał tam port i jak szybko (sprytni Japończycy przyciśnięci do muru przez Czarne Okręty komodora Perryego wykręcili Amerykanom niezły numer w negocjacjach, ale to materiał na osobną opowieść), jak się ów port rozwijał, jakie sukcesy i jakie zabawne porażki zarówno w planowaniu konstrukcji jak i w biznesie ponosili w trakcie jego historii Japończycy itd. itp. Nie da się tego opowiedzieć na blogu, a na pewno nie w krótkiej notatce. Wychodząc, mimo że w biegu bo już spóźniliśmy się na umówione spotkanie z dziewczynami i Wastem, kłanialiśmy się sobie wzajemnie bez końca dziękując wspaniałemu przewodnikowi za tak wyśmienitą wycieczkę. A o historii Yokohamy warto sobie poczytać bo bardzo jest ciekawa – ja na pewno do niej jeszcze wrócę.

***

Kiedy ponownie się spotkaliśmy, następnym punktem wycieczki było Wesołe Miasteczko.

To znaczy, nie dla mnie, bo taka rozrywka to kompletnie nie moja bajka, boję się jeździć na Diabelskich Młynach czy rollercoasterach, zresztą problemy z błędnikiem mi na to nie pozwalają, za to mogłam sobie odpocząć na ławce i popilnować toreb, oraz uwiecznić Roberta i Michała na wodnej zjeżdżalni. *^v^*

[youtube=http://www.youtube.com/watch?v=a6N0cfUpOJI]

Wieczorem ruszyliśmy do China Town.

Chcieliśmy poczuć atmosferę tego miejsca i zjeść coś dobrego. Na początek były bułeczki na parze:

A potem postanowiliśmy spróbować chińskich pierożków i daliśmy się zaprosić do jednego z barów. Nasza wyprawa jest w dużym stopniu z zaciśniętym pasem, bo niestety dla Polaka tutaj jest bardzo drogo, więc nie zamierzaliśmy zamawiać dużych drogich dań ani alkoholu, tylko wziąć coś na spróbowanie (poza tym, nie byliśmy głodni na obfitą kolację). I po raz pierwszy w Japonii bardzo odczuliśmy niezadowolenie kelnerki z naszego zamówienia… Za cały komentarz starczyła jej mina, naburmuszona i obrażona, kiedy okazało się, że nie tylko zamierzamy zamówić wyłącznie przystawki, ale do tego nie chcemy piwa ani drinków. Na szczęście była to Chinka, nie Japonka, która pewnie nigdy by sobie na coś takiego nie pozwoliła, więc nasza wiara w grzeczność narodu Japońskiego nie została zachwiana. ^^  Pierożki były w porządku, ale z baru wychodziliśmy zniesmaczeni.

A potem zrobiła się już ciemna noc, ale niestrudzeni postanowiliśmy jeszcze trochę połazić po Yokohamie. Oto jak obcokrajowiec sprytnie ukrywa puszkę whisky w pokrowcu na napoje, żeby mógł z nią spacerować po mieście (picie alkoholu w miejscach publicznych jest zakazane). ~^^~

Yokohama na pewno nie jest miejscem na jednodniową wycieczkę, więc zostaje zapisana na listę miejsc do odwiedzenia podczas naszych następnych wakacji w Japonii. Spokojnym spacerkiem przeszliśmy dwie stacje kolejki aż do stacji Yokohama (nie boję się tu chodzić po mieście nawet w środku nocy, zresztą o tej porze chodziło jeszcze dużo młodzieży w wieku szkolnym, wracającej z zajęć dodatkowych i korepetycji w specjalnych szkołach przygotowujących do dostania się na lepsze uniwersystety), gdzie o 22:25 złapaliśmy pociąg do naszej dzielnicy. Początkowo wagon był w miarę pusty, dopiero jedną stację przed Shinjuku dopchało się sporo ludzi. Kiedy wysiedliśmy na naszym przystanku, na peronie stało dwa razy tyle ludzi, co w pociągu, i wszyscy zamierzali się do niego zmieścić!

Zadowoleni, że my już jesteśmy u celu podróży, staliśmy na peronie i obserwowaliśmy, jak masa ludzka o godzinie 23:00 próbuje się wcisnąć do wagonów. Już im się prawie udało, jednak jedna para drzwi pozostała niedomknięta z powodu walizki i nogi starszego pana, który nie zamierzał dać za wygraną i wsiąść za wszelką cenę! (drzwi po prawej stronie zdjęcia)

I tu niestety Robert schował aparat, bo to, co się działo potem, należało uwiecznić na filmie, nie tylko na fotografiach! *^v^*

Walizka i noga starszego pana stały wciąż na przeszkodzie drzwiom, a pociąg nabierał opóźnienia (staje na stacji na chwilkę i zaraz leci dalej, w trakcie dnia to nie problem, bo jak nie zdążysz wsiąść to następny jest za minutę do trzech, ale wieczorem jeżdżą rzadziej i około północy jest ostatni pociąg). Do drzwi podbiegł pan kolejarz (w białych rękawiczkach) i zaczął dopychać walizkę i nogę starszego pana, jednak sam nie dawał rady a opóźnienie rosło. W końcu dołączyło do niego jeszcze dwóch kolejarzy (w białych rękawiczkach), we trzech sprawnie poupychali wszystkie wystające elementy, drzwi się zamknęły i pociąg ruszył ze stacji, ja i Marti zaczęłyśmy bić głośne brawo a Michał postanowił nie przyznawać się, że jest z nami… ~^^~ Na naszą obronę powiem, że wcale nie zachowałyśmy się aż tak bardzo niewłaściwie, bo dwóch młodych Japończyków, którzy stali na peronie bo zrezygnowali z dopychania się do tego pociągu (i tak by się już nie zmieścili), na nasze brawa zaczęli się śmiać i pokazywać nam “okay” kciukiem uniesionym do góry. *^v^*