Jadziu, tokijskie uliczki są fascynujące, bo wszędzie dzieje się coś ciekawego dla oka. Po części dlatego, że nie znamy japońskich napisów, więc umysł traktuje je bardziej jako ładne ozdobne obrazki niż słowa. A po części dlatego, że tutaj miasto tętni życiem, czy to dzień czy noc, oczywiście są “zasypiające” dzielnice mieszkalne, ale w centrach i wokół stacji kolejowych zawsze jest kolorowo i ciekawie.
Agnieszko M., większości paczuszek nie ruszamy, bo nie znamy ich zawartości! ~^^~ Czasami coś zgadujemy, czasami losujemy i wtedy na dwoje babka wróżyła, można trafić fatalnie (onigiri z ume boshi…). ^^ Można też zrobić zdjęcie napisu a potem w hotelu za pomocą internetu spróbować rozszyfrować zawartość, żeby po raz n-ty nie trafić na pączka, który wydaje się zawierać konfiturę owocową, a ma jak zwykle anko (pastę ze słodkiej fasolki)… ^^
Mario z Wr., nie byłam nigdy w przeciętnym japońskim mieszkaniu, ale często rozmiary budynku oceniane z zewnątrz sugerują malutkie mieszkanka. Z drugiej strony, kolega naszych znajomych, Polak ożeniony z Japonką mieszka w Tokyo w miarę blisko dobrego punktu miasta i jego lokum ma 70 metrów powierzchni, czyli nie zawsze jest tak źle (wynajmuje mieszkanie w bloku należącym do miasta).
Co do podróży pociągami, Japończycy cały czas codziennie podróżują pociągami – kolejką miejską w różnych odmianach (normalna, rapid, różne typy ekspresów), metrem, kolejkami podmiejskimi, liniami państwowymi i prywatnymi. Białe rękawiczki są częścią munduru kolejarzy, ale nie znam ich przeznaczenia, na pewno przydają się przy dopychaniu pasażerów w godzinach szczytu i będzie jeszcze o tym w jutrzejszym wpisie, bo w piątkowy wieczór byliśmy świadkami niezwykłego wydarzenia! *^v^* Rowery zazwyczaj stoją bez zabezpieczeń, tylko takie naprawdę niezłe są przypinane, ale to Japonia. ~^^~
Jajecznicę z boczkiem w onigiri trafiliśmy przypadkiem, poprzedniego dnia Janek nieświadomy wylosował taki rodzaj i już wiedzieliśmy, co wybierać dnia następnego! *^v^* Nawet jeśli nie znamy słów po japońsku, w wybieraniu onigiri pomaga typ napisów – jeśli są w hiraganie lub katakanie, można zakładać bezpieczny składnik (tuńczyka z majonezem, łososia, krewetki, jajecznicę z boczkiem), jeśli napis jest w kanji, możemy się spodziewać bardziej tradycyjnego nadzienia (któryś rodzaj glonów lub ikry, śliwka ume boshi, inne niezidentyfikowane niesmaczne składniki… ^^).
Lotharze, chodzi o zamotanie wypowiedzi w taki sposób, że robi się zakręcona niczym świński ogonek. ~^^~
Sorbet, o rękawiczkach i upychaniu będzie jutro! A taka notka się pojawi, już obiecywałam, pewnie napiszę ją już na spokojnie po powrocie do Polski.
Podczytywaczko, bardzo mi miło, bo ja właśnie tak padam na nos, ale dzielnie wstaję i siadam do komputera. Nie ukrywam, że piszę również dla siebie, bo po jakimś czasie zajrzę tutaj i przypomnę sobie, co robiłam każdego dnia. *^v^*
Mściwoju, nie spotkaliśmy żadnych dresów ani żulów w “naszym stylu”, tu pewnie za takich robi młodzież yakuzy, ale na taką również na szczęście nie natrafiliśmy. *^v^* Robert dziękuje za pozdrowienia i informuje, że tutejsi policjanci wyglądają, jakby w kaburach mieli łyżki do lodów a nie broń. W ogóle tutaj policja służy do kierowania ruchem (drogowa) lub kierowania zagubionymi obcokrajowcami (pozostała). ~^^~
***
W czwartek od rana lał deszcz i nie przestawał aż do wieczora. Cóż lepszego można robić w taki dzień, jak pojechać na zwiedzanie Muzeum Architektonicznego Edo na otwartym powietrzu, składającego się z kilkunastu domów mieszkalnych i budynków użyteczności publicznej. ~^^~ Okazało się to bardzo dobrym pomysłem, bo oprócz naszej czwórki w muzeum było tylko 6 czy 7 osób, dzięki czemu mogliśmy w spokoju obejść wszystkie domy i robić zdjęcia bez przeczekiwania, aż tłum ludzi wyjdzie nam z kadru.
Pierwszy raz jechaliśmy nową linią pociągową – Seibu Shinjuku, expresem do stacji Hana-Koganei. Stamtąd wystarczy półgodzinny spacer albo kilka minut autobusem (przejechaliśmy nim tylko dwa ostatnie przystanki, bo nie byliśmy pewni czy dobrze idziemy, a deszcz się wzmagał. Kierowca autobusu nie umiał nam wytłumaczyć, że wystarczy iść jeszcze kawałek prosto, więc gestami pokazał, żeby wsiadać i jechać. ^^)
W 1993 roku na 7 hektarach terenu miejskiego władze Tokio założyły Muzeum Architektoniczne na powietrzu, które ma za zadanie zachować dla potomności historyczne budynki japońskie wraz z ich wyposażeniem, wstęp kosztuje 400 jenów i można tam spokojnie spędzić kilka godzin. W Muzeum możemy spotkać emerytów wolontariuszy, którzy w niektórych budynkach oprowadzają wycieczki, pokazują przeznaczenie historycznych sprzętów i spędzają czas na pogaduszkach z obcokrajowcami, którzy przyjechali z egzotycznej Polski! *^v^* (starsi panowie mówili całkiem nieźle po angielsku!)
Na część wystawienniczą składa się kilka domów jednorodzinnych oraz budynki użyteczności publicznej i dwie zrekonstruowane uliczki ze sklepami i lokalami usługowymi. Nie wszędzie można wejść, a tam, gdzie wolno, trzeba zdjąć buty, bo chodzi się po tatami.
Wystawa zaczyna się od budynku studia fotograficznego Tokiwadai z 1937 roku, zbudowanego tak, aby jak najwięcej światła wpadało do środka.
Dalej był autobus nieopisany w języku zrozumiałym.
A potem przepiękna rezydencja rodziny Hachirouemon Mitsui, której niektóre części zbudowano w 1952 roku, a niektóre około 1890 i dołączone do części budowanej w latach 50-tych.
Dom ten okalał przepiękny ogród.
Następne było gospodarstwo rodziny Yoshino z drugiej połowy okresu Edo, czyli z około 1860 roku. Członkowie rodziny Yoshino zarządzali wioską Nozaki i byli to przedstawiciele bogatej klasy. Ich dom był kryty strzechą a palenie w środku żywego ognia produkowało dym, który okadzał dach od wewnątrz i nie lęgły się w nim insekty, dzięki temu dach mógł pozostawać niezniszczony przez dziesięciolecia.
W domu była klasyczna japońska toaleta kucana i kapcie toaletowe, i malutki pokoik z drewnianą balią i podłogą z bambusa, dzięki czemu nie było tam wilgoci.
Oglądaliśmy też dom, który architekt Kunio Maekawa zbudował dla swojej rodziny w 1942 roku, natomiast rozwiązania wewnątrz i wyposażenie są bardzo nowoczesne.
Deszcz lał nieprzerwanie, a my przeszliśmy do kolejnego domu, tym razem z 1925 roku, należącego do rodziny Okawa. Został zbudowany kompletnie w zachodnim stylu – rzadkość w tamtych czasach, ze wszystkimi pomieszczeniami zgromadzonymi wokół środkowego pokoju dziennego.
Dalej oglądaliśmy budynki użyteczności publicznej – budkę policjanta z końca XIX wieku, która stała niegdyś na moście Mansei.
Górną część obserwacyjną z budynku Straży Pożarnej w Ueno.
I pociąg miejski, model z seri 7500 (z niewiadomego roku).
Następnie na chwilę przenieśliśmy się do deszczowego ogrodu, kontemplując zieleń skąpaną w strugach deszczu,
aby powrócić na uliczkę z lokalami usługowymi.
Oglądaliśmy między innymi sento Kodakara-yu z 1929 roku, czyli łaźnię publiczną, nie różni się ona bardzo od współczesnych, ma tylko ładniejsze wnętrza. ~^^~
Po lewej stronie sali część damska, po prawej – męska.
Stołeczki do siedzenia przed kranem i wiaderka do polewania się wodą.
Była tam nawet waga dla dorosłych i dla dzieci.
Ostatni fragment Muzeum Edo przeszliśmy dość szybkim krokiem, bo raz, że zbliżała się godzina zamknięcia muzeum (w Japonii muzea są czynne do 16:30 lub 17:00), a dwa, że w brzuchach nam już porządnie burczało. Budynków było jeszcze kilka, ale nie wszystkie zdjęcia są warte pokazywania ze względu na deszcz i brak światła. Warto wrócić do tego miejsca, żeby bardziej zagłębić się w szczegóły i obejrzeć domy, które aktualnie były w trakcie rekonstrukcji, zapisuję je do ponownego zwiedzania podczas naszej następnej wizyty w Japonii.
Potuptaliśmy w kierunku stacji kolejki JR licząc na to, że w jej okolicach będzie jakaś sieciówkowa jadłodajnia i nie zawiedliśmy się! Michy ryżu z okrasą i miską zupy miso tudzież bulionu z wieprzowiny z tofu oraz zapiekanka z ryżu i mięska pod żółtym serem wypełniła nam brzuszki i poprawiła zmoczone deszczem humory. (Uprzedzając potencjalne pytania, czerwone siekane kawałeczki na mięsku to nie marchewka tylko marynowany imbir. *^v^*)
Następnego dnia pojechaliśmy do Yokohamy, ale o tym następnym razem. ~^^~