Skoro jest niedziela, to jesteśmy w Hiroszimie

W niedzielę bladym świtem przed ósmą rano opuściliśmy nasz hotel Villa Fontaine, duże bagaże zostawiliśmy na przechowanie w lobby (bo wracamy do tego samego hotelu za tydzień), i darmowym autobusem hotelowym wyruszyliśmy na stację Tokyo, żeby wsiąść w shinkansen i pomknąć na południe Japonii. Kiedy odbieraliśmy nasze JR Passy od razu zrobiliśmy rezerwacje na wszystkie shinkanseny i expressy, więc teraz już tylko musieliśmy pilnować, żeby zdążyć na każdy z pociągów. Naszą wycieczkę rozpoczęliśmy od przejazdu do Shin Kobe, gdzie przesiedliśmy się z shinkansena Hikari na Sakurę i niebawem wysiadaliśmy w Hiroszimie, 821 km w ok. 4,5 godziny! *^V^*

Szczerze mówiąc, nie wiem, dlaczego właściwie zdecydowaliśmy się odwiedzić Hiroszimę…. To znaczy, jest to ładne przestrzenne miasto z zamkiem i parkami, no i przede wszystkim z Muzeum Pokoju i Kopułą Bomby Atomowej, upamiętniającej zrzucenie bomb na Hiroszimę i Nagasaki podczas II Wojny Światowej. To przejmujące miejsce wywołujące smutne skojarzenia, jak wiele podobnych tego typu monumentów na część ofiar ludobójstwa. Porusza, daje do myślenia na temat stanu umysłu współczesnego człowieka i łatwości, z jaką można zmieść z powierzchni Ziemi ogromną liczbę populacji. Ale…

Kiedy wybieraliśmy się do Japonii i wspomnieliśmy, że będziemy w Hiroszimie, ktoś powiedział “Zastanówcie się, po co tam jedziecie? Czy byliście kiedyś w Oświęcimiu? A więc dlaczego chcecie odwiedzić miejsce o podobnym wydźwięku historycznym i emocjonalnym w Hiroszimie?”. I ten ktoś miał w sumie rację, nie należymy do osób koniecznie zwiedzających memoriały ku pamięci ofiar a ta Hiroszima jakoś tak wskoczyła w plan wycieczki i już w nim została. Miejsce zaliczone, a przy okazji poszliśmy obejrzeć miejscowy zamek i nakarmić kolorowe karpie, z których niejeden sam nadawałby się do spożycia!… *^o^*

Eee tam… Odpowiedź jest prosta: Hiroshima słynie z lokalnej, specyficznej i ponoć bardzo smacznej kuchni oraz jako miejsce na świetne na letni odpoczynek (Miyajima ze słynną, bardzo malowniczą tori stojącą w wodzie oraz ze swoimi kurortami, świątynie i parki, Okunoshima – wyspa królików, itp. itd.). To jest ciekawy region i tam żyją ludzie. Cały czas. Wydarzyło się tam co się wydarzyło i poświęcenie tym monumentom uwagi będąc na miejscu z wizytą jest niejako obowiązkowe i także interesujące. Ale to tylko część całości i postrzeganie tego miejsca tak wąsko, tylko przez pryzmat tragedii, krzywdzi w sumie miejscowych ludzi.

Pojechaliśmy tak naprawdę na przeszpiegi. Zobaczyć czy warto wrócić na dłużej. Tyle, że trochę nie doszacowaliśmy naszych możliwości i czas i zdrowie pozwoliły nam tylko na stosunkowo krótki spacer i wstępne rozpoznanie kulinarne. Niewiele zobaczyliśmy ze słynnych parków, nic z tego co nad morzem ale wiemy przynajmniej, że chcemy wrócić po więcej.

Hotel tym razem trafił nam się bardzo przyjemny – Hiroshima Oriental. Nie wiem, co było w nim orientalnego, bo pokoje wyglądały tak jak poniżej na zdjęciach, ale były spore (łazienka miała roletę w oknie do pokoju!… *^w^*) a widok z 19 piętra zabójczy! *^v^* Przyznaję, bałam się spać od strony okna…

Ponieważ zrobił się wieczór ruszyliśmy w miasto na poszukiwanie czegoś pysznego na kolację, a najbardziej zależało nam na miejscowej specjalności – okonomiyaki. Napierw wyszukaliśmy miejsce o dobrych opiniach na Google i kiedy już tam dotuptaliśmy okazało się, że… jest zamknięte na głucho! Zaczęliśmy krążyć po dzielnicy soap-landów (burdeli) i hostclubów, która tu wyglądała kompletnie inaczej niż tokijskie Kabukicho – ponuro i mało przyjaźnie… A baru z okonomiyaki wciąż nie było!

Wróciliśmy do główniejszej alei i Robert sam obszedł kawałek kwartału ulic a reszta wypoczywała na schodach prowadzących do jakiejś strasznie drogiej restauracji. Na szczęście wrócił niebawem i oznajmił, że przegapiliśmy jeden całkiem fajnie wyglądający bar serwujący okonomiyaki! *^V^* A wyglądał on bardzo podobnie do przybytku, w którym jedliśmy w 2011 w Kioto, z tym, że przyrządzaniem dania zajmował się pan, a nie pani.

Okazało się, że hiroszimskie okonomiyaki są inne niż te, które znaliśmy do tej pory z Tokio i Kioto – ciasta naleśnikowego jest mało, w zasadzie to tylko cieniutki naleśnik z ciasta, na który pan nakładał furę szatkowanej kapusty, przyprawy, plastry boczku i krewetki lub kalmara, osobno podsmażając makaron soba lub udon. Obydwie sterty obrócił na rozgrzanej blasze ze dwa razy, potem nałożył mieszankę na makaron naleśnikiem do góry, polał sosem okonomi i posypał aonori, majonez był opcjonalny do własnego nakładania. ^^*~~

Tego dnia nie pozostało na nic więcej jak wrócić do hotelu i porządnie wyspać się przed drugim dniem objazdowej wycieczki. *^V^*