Jak się idzie na śniadanie przed 12:00 to zjada się je w towarzystwie salarymenów, którzy wyskoczyli z pracy na lunch. *^v^* Tego dnia poszliśmy do sieciówki Yoshinoya, bo jakoś nam było nie po drodze na inne śniadanie. Nie był to najlepszy wybór, no ale cóż…
Żona niech pisze za siebie ;-). Wybór jak na śniadanie to może faktycznie nietypowy, bo w Yoshinoyi śniadania owszem podają, ale w porze śniadaniowej ;-). Ale dzięki temu wyborowi uzupełniliśmy braki w tegorocznym programie obowiązkowym, w którym pośród zaskakująco dużej liczby rzeczy brakowało między innymi gyudonu zjedzonego w Yoshinoyi. Takiego porządnego, z żółteczkiem i tamanegi. Bo taki “udawany” już był jak trafiliśmy do Yoshinoyi wcześniej na właściwe śniadanie. Zaczem jak widać na załączonym obrazku uzupełniłem ten brak.
Dygresja: bardzo lubię jeść śniadania. W ogóle lubię, lubię przygotowywać porządne śniadania (i czuję się w tym niezły), lubię też kupować śniadania gotowe oraz jeść śniadania w restauracjach i barach. Jest w Warszawie coraz więcej miejsc serwujących śniadania, z czego się cieszę. Ale odnoszę wrażenie, że miejsc serwujących śniadania w porze śniadania jest jakby wciąż mało ;-). No bo jak się serwuje śniadanie w dzień powszedni od 10:00, bo tak się otwiera knajpa, to jest jakby trochę późno, nie? Nawet 08:30 to jest późno bo jednak zdawałoby się, że większość klientów na takie atrakcje to ludzie lecący rano do pracy… Was to też dziwi? Bo mnie i dziwi, i wiecznie wkurza jak szukam miejsca na śniadanie… I tu się objawia oczywiście przewaga Yoshinoyi, Matsuyi itp. sieciówek japońskich, bo większość z nich działa po prostu 24/7. BTW tu handel działa zawsze, a właściciel businessu decyduje czy mu się kalkuluje otwierać w święta czy nie. I jedni otwierają, a inni nie, co pokazały nasze wcześniejsze relacje pisane w czasie Obonu. I to nie jest nawet tak, że sieci były otwarte a małe sklepy nie, bo i sieci miały czasem coś pozamykane i mali sklepikarze też: jedni otwierali, drudzy nie. Takie bezhołowie normalnie… 😉
Robert nie porzucił nadziei, że w którymś sklepie znajdziemy gin Awa Gin, który tak mi smakował w Hiroszimie, i rzeczywiście, poprzedniego wieczora znalazł go online w sklepie Kameya. Napisałam do sklepu z zapytaniem, w którym sklepie stacjonarnym można go aktualnie dostać (bo Kameya ma ich kilka) i odpisali mi, że tak, w dzielnicy Musashino. W Musashino jeszcze nas nie było, więc zrobiliśmy sobie wycieczkę zakupowo-krajoznawczą w te rejony. Przejechaliśmy pociągiem linii Chuo do stacji Mitaka, skąd cofnęliśmy się kawałek w kierunku Kichijouji, i klucząc przez uliczki dzielnicy domów jednorodzinnych dotarliśmy do sklepu Kameya. Plan zakupowy zakończył się sukcesem! *^v^*
Internet i Google, plus odpowiednie motywowanie żony, i nie ma rzeczy niemożliwych. A w każdym razie ta rzecz niemożliwą nie była. Wygooglane, przetłumaczone, znalezione adresy kontaktowe do sklepu. Potem tylko namówienie żony: no napisz, a co nam szkodzi, a w ciemno możemy jechać ale po co w ciemno jak można nie. I przy okazji było praktyczne ćwiczenie z japońskiego.
A w Musashino to my już byliśmy chyba, tylko nie w tym roku oczywiście. A w Kichijouji to już na pewno, bo tam był przecież Shooting Bar EA, w którym obchodziliśmy kiedyś obchodziliśmy urodziny Waste’a! Ale poza tym jeszcze coś tam robiliśmy, ale nie pamiętam co, albo mieliśmy zrobić i też nie pamiętam! I przy okazji tego “czegoś” ja już co najmniej raz planowałem iść do Inokashira. No dobra, to nie pamiętam, pogodziłem się z tym. Ale była okazja to w końcu wizyta w parku Inokashira doszła do skutku.
Następnie, żeby nie tracić dnia i ciekawej okolicy, odwiedziliśmy pobliski Inokashira Zoo Park, w którym między innymi można pomiziać świnki morskie! *^O^*
Oraz zobaczyć różne dostojne zwierzęta lądowe i wodne! *^W^*
Jest tam też zamknięta woliera z milionem wiewiórek! ^^*~~
Stop, chwileczkę! A ja się pytam gdzie jest więcej informacji o Squirell Trail? No bo to zdjęcie powyżej jest z tej konkretnej atrakcji Inokashira Park Zoo! Jest taka spora klatka ze ścieżką wewnątrz, do której to klatki wchodzi się przez specjalną śluzę (przypominającą mi Jurassic Park trochę ;-)). I w środku dzieje się tak, o (tu proszę zdjęcia i film dodać):
Oczywiście zbierałam pieczątki! *^v^* Muszę wreszcie zeskanować wszystkie, które udało mi się zebrać do tej pory i gdzieś udostępnić do oglądania.
Idąc spacerkiem przez park Inokashira dotarliśmy na stację i wróciliśmy na Ningyocho na kolację.
Na kolację wybraliśmy miejsce, które oglądaliśmy już kilka razy z zewnątrz – bar z rybami (ale nie tylko) Toro Maguro (とろ鮪 人形町店). Wyglądało to podobnie do Naszej Rybki (Isomaru Suisan) a na miejscu okazało się, że jednak to nie to samo. Po pierwsze, nie ma automatycznego systemu zamawiania jedzenia tylko papierowe menu. To nie problem, chociaż… Dostaliśmy japońskie menu i pan się jakoś tak zakręcił i pytał, czy w porządku, i ja zrozumiałam, że on się kryguje, bo nie mają angielskiego menu i martwi się, czy sobie poradzimy. Robert uważa, że mieli angielskiej menu i pan pytał, czy podać a ja mu powiedziałam, że sobie poradzimy z japońską wersją… *^w^* W każdym razie, poradziliśmy sobie!
Najpierw dostaliśmy poczekalnik – duszonego kurczaka w bulionie, z białą rzodkwią (bardzo lubię tę gotowaną w rosole z przyprawami rzodkiew!). Nie był to poczekalnik darmowy – w Japonii w wielu izakayach trzeba się liczyć z opłatą stolikową, od 300 do 500 jenów od osoby, w ramach tej kwoty możemy dostać małą przekąskę jak ten kurczak, albo np.: wypasioną sałatkę warzywną z sosem jak w barze Nakame no Teppen.
Ej, no! Ten kurczak był całkiem wypasiony! Bardzo, bardzo smaczny!
Z zamówionych dań japońska wołowina Wagyu była najsłabszym punktem – źle cięta, a przez to trudna do pogryzienia w wersji na krwisto, a tak to danie było podawane… Reszta pyszna, szczególnie stek z ogona tuńczyka, ogórki z kimchi, ziemniaczki z kawałkami ośmiornicy z Okinawy i mentaiko (solona ikra mintaja), frytki z sosem z marynowanych wnętrzności tuńczyka pasiastego (wiem, brzmi to obrzydliwie, ale było pyszne!!! ^^*~~).
A flaki wołowe to jak dla ciebie brzmią? 🙂
W sumie racja!… *^W^*
A na koniec dnia poszliśmy na drinka do baru SF Kanda Flux, który znaleźliśmy na mapie jeszcze przed wyjazdem na wakacje – wystrój i asortyment nawiązuje do szeregu filmów z szeroko rozumianego gatunku science-fiction! *^V^*
Zaczęliśmy od Kirka (“Star Trek”) i Milk Plus (z “Mechanicznej pomarańczy”).
Po mojemu to “mleko z dobawką” jest, bo ja “Mechaniczną pomarańczę” czytałem w tak zwanym tłumaczeniu “R”. Tak mi się przypomniało, jak ktoś nie wie a go zaintrygowało to wyjaśnienie jest w Wikipedii polskiej. Dawne czasy w ogóle ta lektura. Film też później widziałem ale przyznam, że o ile jest to kawał mocnego filmu to i książka i film dla mej wrażliwej duszy nastolatka były dość ciężkim doświadczeniem… W każdym razie wspominam o tym wszystkim, bo dziś to jest już dość niszowa i książka i film, a to że właściciel baru wprowadził do karty “Milk Plus”, czyli owe “mleko z dobawką” (albo “mleko i coś” jak chyba było w tłumaczeniu filmowym) spowodowało, że ocena baru od razu skoczyła. Znaczy jak to mówią: “szacun”!
A kontynuowaliśmy Alienem (“Obcy”) i Hanem Solo (“Gwiezdne Wojny”). *^v^*
No bo niestety nie było Greedo, którego miałem tego dnia na koszulce. Ale biorąc pod uwagę pietyzm z jakim barman podchodzi tu do wymyślania drinków jest szansa, że Greedo smakowałby spalenizną ;-). A Han Solo był słodki, ale z charakterem i mocny, czyli jak trzeba!
Generalnie miejsce warte polecenia. Wypakowane mnóstwem gadgetów z bardzo wielu filmów, głównie SF i okolicy, dla obejrzenia których chociażby warto je odwiedzić. Do tego bardzo spójna aranżacja wnętrza i fajne drinki w przyzwoitych cenach. Mają też przekąski, ale nie próbowaliśmy przejedzeni tuńczykiem. Warte zauważenia jest jednakowoż, że na czele przekąsek jest pizza z Back to the Future II. Kolejne fajne nawiązanie. Jeśli was kiedyś tu zawieje warto wiedzieć, że:
– stolikowe jest 500JPY od osoby (w ramach niego dostajemy miseczkę chrupek),
– trzeba zamówić minimum 1 drinka na osobę na godzinę (ruchliwe miejsce, ludzie przychodzą się na gadżety pogapić, ale takie zasady często są implementowane w japońskich barach tego typu, oraz z tego co mi wiadomo w maido cafe, hostess barach itp.),
– jest anglojęzyczne menu,
– podają Żubrówkę, ale nie jest składnikiem żadnego filmowego drinka, więc jest okazja wdać się z właścicielem w dyskurs i coś mu podpowiedzieć. Niestety jakoś nie miałem pomysłu na taki drink filmowy, wena mnie pod koniec wyjazdu zawodzi…