Od naszej ostatniej podróży do Japonii minęły prawie cztery lata i kiedy zaczęliśmy przygotowania do tegorocznego wyjazdu – kiedy już wiadomo było, że można, że granice otwarte, że kupujemy bilety, że rezerwujemy hotele… – to zaczęłam się czuć, jakbym jechała tam pierwszy raz. Nie wiem, skąd wzięło się to uczucie i długo nie mogłam się go pozbyć. Na szczęście im bliższy był termin wyjazdu, tym mniejszy strach mnie ogarniał i zastępowała go radość, że znowu możemy tam pojechać! Bo jeszcze rok temu wcale nie było takie oczywiste, kiedy w ogóle będzie można dokądkolwiek dalej podróżować…
Tegoroczna wyprawa jest w pewnym sensie sentymentalna, bo kiedy pierwszy raz przyjechaliśmy do Japonii w 2011 roku, było to właśnie w maju. Człowiek był o 12 lat młodszy, lżejszy, mniej wytatuowany (wcale! *^V^*), na pewno mniej obyty podróżniczo ale za to wszystko było nowe i “pierwsze”, co miało swój urok i co z dużą przyjemnością obserwowałam u naszego kolegi Wojtka w 2018 roku, kiedy odbyła się jego pierwsza japońska przygoda. W tym roku znowu jedziemy w towarzystwie Leny i Wojtka, co mnie bardzo cieszy bo to są bardzo fajni kompani do podróży!
Lotów jak zwykle szukaliśmy w ofercie japońskich linii lotniczych i tym razem padło na JAL w kooperacji z fińskimi liniami Finnair. To najwygodniejsza, mimo przesiadki, opcja, bo japońskie linie dają nam po dwie 23-kilowe walizki na osobę (do tego 8 kilowa kabinówka i “1 personal item” czyli np.: damska nieduża torebka), a jeśli trafimy na samoloty JAL to mamy pewność bardzo wygodnej podróży nawet w klasie ekonomicznej (szersze fotele, więcej miejsca z przodu na nogi, o jeden fotel mniej w rzędzie – to wszystko jest błogosławieństwem dla osób o wzroście powyżej 175!). Tym razem do Japonii lecieliśmy samolotami Finnair, dlatego na odcinku Helsinki-Tokio dla wygody kupiliśmy bilety na Economy Premium. O cenach biletów nawet nie chce mi się pisać… Niestety kilka lat pandemii i wojna na Ukrainie zrobiły swoje i obecnie nie dość, że paliwo stało się dużo droższe to dodatkowo samoloty nie latają nad terytorium Rosji, a to wydłuża podróż o ok. 2 godziny, i podnosi jej cenę o rękę, nogę i nerkę!…
Pierwszy odcinek z Warszawy do Helsinek jest tak krótki, że nawet się człowiek porządnie nie usadowi, a już lądujemy i wysiadamy z samolotu. Potem czekało nas trzygodzinne oczekiwanie na samolot do Tokio, które spędziliśmy na pożywianiu się przepysznym fińskim jedzeniem i odświeżaniu lokalnym piwem. *^o^*
Dawno nie latałam na dłuższych trasach i zapomniałam, jakie to uciążliwe… Wykupiliśmy miejsca w klasie Premium Economy, co oznaczało duże fotele i 50% więcej miejsca na nogi, ale i tak 13 godzin w samolotowym szumie, na pół siedząco to nie jest szczyt komfortu (mimo całkiem niezłych słuchawek z ANC udostępnianych na pokładzie). Posiłki miały być fajne i podawane na prawdziwych talerzach a nie na plastikowych tackach, ale Finnair nie do końca wywiązał się ze swoich wcześniejszych zobowiązań (zmienili część warunków na tydzień przed wylotem ze względu na oszczędności…). Nie wszystko było tak fajnie jak się zapowiadało, ale nie chce mi się zaczynać tegorocznej wycieczki od narzekania, więc spuszczę na to zasłonę milczenia. Tak przy okazji, w samolocie obejrzałam świetny film koreański “Decision to leave” który Wam bardzo polecam!
Wylądowaliśmy w Tokio po 13:00 i zaczęliśmy od… reklamacji dziury w walizce, jaką naszym znajomym zrobiła obsługa bagażu w samolocie!!! Od 8 maja Japonia postanowiła znieść wymagania pandemiczne dotyczące podróżnych z zagranicy, ale ponieważ nasza podróż zaczęła się 2 maja to przed podróżą na stronie Japan Web wypełniliśmy wszystkie wymagane formularze, ze świadectwami szczepionkowymi i odprawą celną włącznie, więc byliśmy przygotowani na przekroczenie japońskiej granicy. Kilka dni przed wylotem przeczytałam, że Japonia zdecydowała się znieść wymagania pandemiczne względem podróżnych z zagranicy już od soboty 29 kwietnia, z powodu nasilonego ruchu turystycznego na Golden Week, no cóż… >0<
Na lotnisku czekał nas jeszcze odbiór mobilnego internetu i już można było ruszać do hotelu. W tym roku zatrzymaliśmy się w dzielnicy Shimbashi w hotel LOF (ach, LOF is in the air!…. *^V^*~~~).
Pierwsze popołudnie i wieczór zaczęliśmy od próby rozlokowania rzeczy w pokoiku – japońskie standardy rozmiarów pokoi hotelowych to nie jest to co Fumy lubią najbardziej…, potem było poznawanie najbliższej okolicy i planowanie, co fajnego będziemy robić dnia kolejnego! Na kolację wybraliśmy michy ryżu z mięskiem i uczciliśmy powrót do Tokio zimnym piwem w 肉めし 岡もと 新橋店. *^v^*
Pierwsze wrażenia – niby minęły cztery lata a ja czuję się, jakbym była tu ledwo kilka dni temu!… To dziwne, trochę przerażające, ale utwierdza mnie w przekonaniu, że wciąż jest to moje miejsce na ziemi i nadal chcę tu przyjeżdżać! Wieczorem po prysznicu zakopałam się w pościeli i zasnęłam z towarzyszeniem serialu w japońskiej telewizji. *^o^*~~~
Zostawiam Was z kadrami z nocnego Shinbashi i do jutra!
(Przypominam, że poziome zdjęcia można powiększyć klikając.)