Kto będąc na wakacjach wstaje o 7:00 rano? Ten, kto planuje wycieczkę do Chiby! ???? Początkowo chcieliśmy zrobić sobie tę wyprawę 12-go sierpnia, ale prognozy pogody przewidywały silny tajfun, mający uderzyć w Chibę właśnie w poniedziałek, od południowej strony, dokładnie tam gdzie przebiegała trasa naszej wycieczki… Trzeba było zmienić plany i wybrać się tam kilka dni wcześniej.
Najpierw zjedliśmy szybkie śniadanie w Mini Stop, bo poluję na torebkę termiczną na butelkę w granatowym kolorze. ???? Dziś się nie udało, mam błękitną w paseczki, po porannych godzinach szczytu zostały tylko trzy promocyjne butelki herbaty. Another day, another chance! ????.
Natomiast postanowiliśmy szukać śniadań gdzie indziej, bo miejscowe smażone kurczaki, jakkolwiek bardzo soczyste, to niestety są ciut za tłuste i przez to trochę ciężkie dla żołądka. Family Mart jest pod tym względem zauważalnie lepszy, a niekwestionowanym liderem w jakości kurczaka jest SevenEleven. Sorry, daliśmy szansę, było ciekawie i ciut inaczej, jednak pewne rzeczy w Japonii pozostają constans.
Żeby do Chiby dotrzeć, najpierw pojechaliśmy pociągiem na stację Shinagawa, gdzie przesiedliśmy się w limited express do Kurihamy, zabrało nam to w sumie trochę ponad godzinę. Ze stacji autobus zawiózł nas na przystań promową, a tam… okazało się, że nasza dokładnie rozpisana wycieczka musi ulec modyfikacjom – z niewiadomego powodu nie było promu o 10:20, odpływał dopiero o 11:25 (albo na ten o 10:20 bilety były już wyprzedane?) Robert się zasępił i zaczął sprawdzać nasz plan dnia. Z Kurihamy do Kanaya zawinęliśmy po czterdziestominutowym rejsie.
Musieliśmy się dostać do Chiby, ale do bardzo południowej jej części. Konkretniej do Futsu. Normalnie do Chiby z Tokio jedzie się pociągiem “od góry”. Ale tą trasą do Futsu jechalibyśmy mniej więcej tak samo długo lądem co naszą trasą z wykorzystaniem pociągu i promu, tylko promem ciekawiej! No ale “ciekawiej” jak się okazało to też bardziej nieprzewidywalnie.
Itinerarium:
- Z Shinagawa do Keikyu Kurihama pociągiem linii Keikyu Main. Wybieramy Rapid Limited Expres w kierunku Keikyu Kurihama. Odjeżdża co 10 minut, Suic’ą zapłacimy w jedną stronę 781¥, przejazd trwa ~60 minut.
- Z przystanku autobusowego Keikyukurihamaeki wybieramy autobus numer 7 (久7東京湾フェリー行) i jedziemy 5 przystanków (albo numer 8, zależy co się trafi) do przystanku Tokyowan Ferry (Suica: ~200¥, ~12 min.). Można też pieszo, jakieś 20 minut (i dwie butelki wody w tym upale, więc się nie opłacało… ;-)).
- Dalej w Kurihama Port wsiadamy na prom Tokyo Wan-Ferry odpływający mniej więcej co godzinę (sierpniowy rozkład jest tu, zależy od pory roku, po japońsku ale Google Translator radzi sobie z tą stroną wcale nieźle). Prom płynie do Kanaya Port (bilet powrotny 1320¥, ~40 min.).
- ~1km spacer do Nokogiri Mountain Rope-way (鋸山山麓駅), i dalej na górę Nokogiri (bilet powrotny 960¥, odjazd co kwadrans, podróż ~5 min.).
- Zwiedzanie atrakcji na górze Nokogiri poza tarasem widokowym przy górnej stacji jest dodatkowo płatne (posąg Buddy, “piekielny balkon”, etc. 600¥, ~1-2h).
W ramach atrakcji po drodze mogliśmy podziwiać trzy ogromne gazowce należące do Tokyo Gas i najwyraźniej wyruszające w podróż po gaz dla miasta, bo wypływały właśnie z zatoki tokijskiej i były ledwo co zanurzone.
Zaczęliśmy od wycieczki kolejką linową na taras widokowy. Robert jest nieco rozczarowany, bo przestałam się bać takich wyciągów… ???? Chociaż nie powiem, nawet ta czterominutowy przejażdżka robi wrażenie, szczególnie przeskok przez przęsło i wciąganie wagonika pod pionową górę! Nie ma zdjęcia, jest film na końcu.
Zostawiwszy za sobą przystanek kolejki (do którego musieliśmy wrócić, bo kupiliśmy bilety powrotne) ruszyliśmy na eksplorację góry Nokogiri. Mieliśmy tylko wejść na punkt obserwacyjny Ruriko (“Mirador Jigoku”, czyli “Piekielny balkon” wg Google Maps) i zaraz wracać na dół, ale… w pewnym momencie trasy konieczność toaletowa zmusiła nas, żeby iść w dół do Wielkiego Buddy, bo drogowskazy i mapy pokazywały, że tylko tam są toalety! No cóż, jak trzeba było to trzeba było. Najpierw się ucieszyłam, bo jest to największa statua Buddy w Japonii, pięknie wkomponowana w zbocze góry i warto było go zobaczyć. Ale już za moment pożałowałam mojej przedwczesnej radości, bo okazało się, że o ile najpierw szliśmy dużo w dół, to teraz inną trasą musimy przejść bardzo dużo w górę, w górę i w górę!…. A wszystko to w 35-stopniowym upale! ????
“Odległościowo” to to jest może kilometr chodzenia, ale to w poziomie. W pionie zrobiliśmy jakieś 200m w dół, no i siłą rzeczy tyle samo w górę. Głównie po schodach o dość wysokim profilu.
Tyle dobrego, że góra Nokogiri jest gęsto porośnięta lasem i większość trasy jest przykryta koronami drzew, więc przynajmniej szliśmy w cieniu… Kiedy wreszcie doczłapaliśmy do punktu widokowego Mirador Jigoku Nozoki, byliśmy wyczerpani. Robert znalazł jeszcze odwagę i siłę, żeby wdrapać się na sam czubek widokowy, ja odmówiłam, kiedy zobaczyłam, że prowadzą tam pseudoschodki ledwo wykute w skale… To nie było na moje nerwy ani zmęczenie!
Wróciliśmy na przystanek kolejki linowej, zjechaliśmy na dół i wróciliśmy na nabrzeże. Szybka wizyta w konbini po lody, ???? i zaraz byliśmy na stacji kolejowej Hama Kanaya, żeby przejść do właściwego punktu naszej wyprawy do Chiby – przejechaliśmy jedną stację do Takeoka, żeby tam wytropić miejsca związane z anime Dagashi Kashi, które dzieje się właśnie w tamtych okolicach. ????
Anime to opowiada historię sklepu z tradycyjnymi słodyczami japońskimi. Ale nie mam na myśli tradycji w stylu mochi o smaku zielonej herbaty. Raczej o czymś takim jak polskie chrupki kukurydziane Flips czy gumy do żucia w kształcie papierosów. ???? Takie często śmieciowe cukierki, lizaki, małe ciasteczka, które kupowaliśmy będąc dziećmi w małych sklepikach niedaleko domu. Japonia oczywiście też ma takie słodycze! Na stacji Takeoka wysiedliśmy tylko my, nie jest to duży hub przesiadkowy!… ????
Najpierw poszliśmy spacerkiem do hipotetycznego miejsca, w którym znajdowała się w anime dagashiya, czyli ów sklepik. Piszę hipotetycznie, bo on nie istnieje naprawdę, autorzy anime zainspirowali się nadmorską miejscowością Takeoka, ale sam sklep jest ich dodatkiem. Po drodze przeszliśmy przez tunel Daishi Kiridoshi, niesamowite miejsce prowadzące m.in. do małej świątyni Inari. Czy wiecie, że tak jak w kulturze europejskiej czy amerykańskiej nawiedzone są domy, w japońskiej – tunele! Nie wiemy, czy ten akurat też był, ale na pewno jest bardzo klimatyczny, kiedy podeszliśmy do niego od strony bramy toori i przekroczyliśmy chłodne wejście, ucichły cykady a na drugim końcu tunelu zobaczyliśmy mroczne drzewa na tle zbocza góry…
Głównym punktem związanym z anime “Dagashi Kashi” jest potencjalne miejsce, w którym mogłaby stać dagashiya, i prawdopodobnie jest to to miejsce. O, to: ????
Następnie ruszyliśmy nad morze, gdzie bohaterowie często spędzali czas na betonowym falochronie obok czerwonego mostu. ????
I na koniec, po chwilowym zagubieniu właściwej trasy, dotarliśmy do automatów z napojami, żywcem przeniesionych do anime.
Niestety, jeszcze podczas poszukiwań w domu na mapie online, nie udało nam się zlokalizować kawiarenki, którą prowadziła jedna z bohaterek. Bardzo charakterystyczny narożny budynek, który znowu chyba powstał tylko w wyobraźni twórcy anime. Więcej zdjęć tutaj: Anime Pilgrimage. Nadszedł więc czas na powrót do przystani promowej w Kanaya. Najpierw złapaliśmy autobus, który niestety nie jechał do Kanaya (akurat ten nie, za godzinę i piętnaście minut miał być taki co jechał…), ale dowiózł nas przynajmniej z powrotem na stację Takeoka. Ponieważ pociąg miał być dopiero za 45 minut, wróciliśmy do głównej ulicy i weszliśmy na obiad do baru Marine Club Takeoka. I powiem Wam, że te nadmorskie bary mają swój niepowtarzalny urok, podobnie było w 2014 roku niedaleko plaży w Isshiki Kaigan! Specyficzny wystrój na który składały się najróżniejsze elementy mniej lub bardziej dekoracyjne i kilka starszych pań w kuchni, które przygotowały nam smażone w panierce krewetki, tuńczyka i kalmara. W sumie z karty (po japońsku) nie wynikało, jak to będzie wyglądało, a było tak – smażone rybki, drobniutko siekana kapusta, pani do tego doniosła sos tatarski i dressing do kapusty, i po talerzu – TALERZU!… – z ryżem, i po miseczce wakamejiru (zupy miso z glonami wakame, bardzo smaczna!), i na koniec jeszcze po miseńce kiszonek. Robert przeżył szok, bo zamówił duże piwo i dostał półlitrowe, co w barach w Tokio się nie zdarza!… ????????
Błyskawicznie wyczyściliśmy talerze, zapłaciliśmy rachunek, z żalem odmówiliśmy wypicia kawy, bo już trzeba było pomykać z powrotem na stację! Ledwo weszliśmy na peron, już wjeżdżał pociąg, który zabrał nas do Kanaya. W drodze na przystań promową uwieczniliśmy jeszcze a zdjęciu knajpkę, do której się potencjalnie wybieraliśmy (zobaczyliśmy ją 3 sierpnia w japońskiej telewizji, tutaj bardzo popularne są takie programy, że gwiazda telewizyjna jedzie samotnie albo w większej grupie do jakiegoś malutkiego baru na zabitej dechami wiosce, i tam zajadają się lokalnymi smakowitościami! *^o^*). Niestety, serwują tam ramen. Kiedy mijaliśmy to miejsce ok. 15:00 było wciąż niesamowicie upalnie i ostatnią rzeczą, na jaką mieliśmy ochotę była miska makaronu w gorącym bulionie… A wieczorem o 18:00, kiedy wracaliśmy z Takeoki, było już zamknięte…
Po pół godzinie wsiedliśmy na prom powrotny do Kurihamy, a tam autobusem błyskawicznie znaleźliśmy się na stacji kolejowej i pociągiem linii Keihin-Tohoku dojechaliśmy do Nihombashi. Pozostało nam tylko w drodze do hotelu zjeść lekką kolację w konbini i to był już koniec piątkowej wycieczki. Przez tę upalną aurę nie chodzimy w tym roku tyle na piechotę co zwykle, na pewno więcej wydamy na przejazdy pociągami i autobusami (powiedziała kobieta, która tego dnia zrobiła ponad 20 000 kroków!…) ????????
Po takich zdjeciach jedzonka, nie pozostaje mi nic innego… szukam Japonskiej restauracji!!! A wycieczka super!!
Uważaj, bo niestety można się srodze zawieść… Ja na przykład w ogóle nie rozumiem, po co niektóre restauracje w Polsce nazywają się “izakaya” a wcale takim typem restauracji nie są. W izakaya powinny być alkohole i niewielkie przekąski, na przykład smażone kawałki kurczaka na patyku, a w Polsce w izakayach jest sushi… ><
Budda rzeczywiscie pieknie sie prezentuje ale rety, te schody to masakra, tak z zaskoczenia i bez treningu to ZAKWASY gwarantowane 🙁 oj daliscie sobie w kosc tego dnia
Trochę żałuję tego wysiłku, w 39 stopniowym upale, chociaż wtedy trzeba było podjąć decyzję o przeniesieniu wycieczki z 12-go i zrobieniu jej 9-go sierpnia na początku naszego pobytu, bo wyglądało na to, że 12-go tajfun uderzy w Chibę (w ostateczności zwolnił i skręcił, za dwa dni spotkamy go w Hiroszimie… ><). I te koszmarne ilości schodów też nie były w planach, ale TRZEBA było zejść do toalety a potem wejść pod górę, siła wyższa. *^-^* Wciąż bolą mnie łydki i łatwiej mi się wchodzi po schodach niż schodzi... No cóż, odpocznę po wakacjach po powrocie do domu! *^V^*