Coś sobie postanowiłam. A skoro tak postanowiłam, to dążyłam do realizacji mojego pomysłu. Ale najpierw musiało nastąpił wyciszenie i uspokojenie przed burzą, której się spodziewałam. ^^*~~
Ogród Kyu-Shiba Rikyu prawie odwiedziliśmy już dwa razy, za każdym razem przyszliśmy za późno i był już zamknięty. (w Japonii ogrody i muzea są czynne do 17:00, co w przypadku ogrodów jest w sumie logiczne bo o 18:00 zachodzi słońce i robi się już ciemno) Tym razem Robert tak wybrał trasę naszego poniedziałkowego zwiedzania, żebyśmy zaczęli od tego ogrodu i tym sposobem zwiedziliśmy kolejny z dziewięciu najważniejszych ogrodów municypalnych Tokyo! ^^*~~
Jest to niewielki ogród bezpośrednio sąsiadujący z wielkim Hama Rikyu, ale równie piękny! Może właśnie dlatego, że nie jest duży, jest tak zadbany i dopracowany. Mnie podobał się na drugim miejscu zaraz po Kyu Furukawa. Jest obsadzony zróżnicowaną roślinnością, ma oczka wodne, niewielkie pagórki, z których widać większe połacie terenu i oczywiście znajduje się w ruchliwej biznesowej części miasta więc otulają go wieżowce. Jak w innych ogrodach municypalnych można tu na wejściu za darmo wypożyczyć papierową parasolkę, żeby umilić sobie spacer w słoneczny dzień.
Trochę żałuję, że jesteśmy w takim sezonie, że już prawie nie kwitną kwiaty a liście jeszcze nie zmieniły kolorów, w przyszłym roku planujemy przyjechać do Tokio w połowie października, na moje urodziny! *^V^*
Po opuszczeniu parku przeszliśmy się spacerkiem na przystań autobusów wodnych Hinode, gdzie złapaliśmy przejażdżkę na Odaibę! ^^*~~
Bilety kupuje się w automacie i jest tu informacja turystyczna z panem mówiącym po angielsku. Ponieważ do naszego autobusu mieliśmy jeszcze trochę czasu, usiedliśmy w kawiarence w poczekalni i posililiśmy się sodą o smaku melona i matcha latte. Robert miał jeszcze mrożony jogurt z polewą owocową, ale jakoś nie załapał się do zdjęcia.
A potem było 20 minut dużej wody, coś co Fumy lubią najbardziej!…. (oprócz dobrego jedzenia oczywiście!) *^V^*~~~
Odaiba jak zawsze pełna morza, stali i szkła, taką ją lubię najbardziej! ^^*~~
Dzisiaj naszym podstawowym celem odwiedzin Odaiby było to kółko:
Całkiem niewielkie kółeczko!…
Ale zanim do niego doszliśmy, zahaczyliśmy o Mega Web History Garage, część salonu wystawowego Toyoty. W zeszłym roku zwiedziliśmy współczesną część tego salonu, a teraz przeszliśmy przez wystawę samochodów historycznych.
Ale za chwilę już nie było odwrotu – staliśmy pod diabelskim młynem Daikanransha! *^V^*
Ta 115-sto metrowa konstrukcja jest drugim co do wielkości diabelskim młynem w Tokio. Pełny obrót trwa 16 minut i kosztuje 920 jenów od osoby (w półprzezroczystej gondoli, trochę drożej w całkowicie przeszklonej gondoli, ale na taką się nie zdecydowałam). Gondole są małe, mieszczą maksymalnie trzy osoby (a te w pełni przeszklone po cztery).
Robert zawsze chciał się czymś takim przejechać i ja też uważałam, że to może być ciekawy sposób na obejrzenie miasta z góry. Niestety, kiedy w 2014 roku podeszłam pod 117 metrowy diabelski młyn w parku Kasai Rinkai, zatrzymałam się na 30 metrów przed bramką, zzieleniałam i dosłownie wmurowało mnie w chodnik, nie mogłam się ruszyć ze strachu…. W 2016 roku przeszłam pod młynem na Odaibie i popatrzyłam na niego do góry, ale wtedy jeszcze nie myślałam, że zdecyduję się nim przejechać. Ale w tym roku pomyślałam, że skoro wjechałam kolejką linową na górę Nesugata i dużo bardziej przerażającą kolejką linową na wulkan Owakudani, to może to jest dobry moment, żeby iść za ciosem i po prostu wsiąść na ten nieszczęsny diabelski młyn, i mieć to z głowy!… Najwyżej będę leżała skulona na podłodze z zamkniętymi oczami przez całą drogę!
I wiecie co? Nic takiego się nie stało. *^v^* Nie bałam się wcale! Kolejka linowa była dużo bardziej przerażająca, a tutaj ruch gondoli jest tak znikomy, że czułam się, jakbym wcale się nie poruszała i bez problemu mogłam wyglądać z okien i robić zdjęcia. Wrażenia na pewno byłyby inne, gdybyśmy wybrali całkowicie przeszkloną gondolę, ale w takiej półpełnej była to bardzo miła przejażdżka! Pokonałam mojego kolejnego demona, lepiej późno niż wcale, prawda? W przyszłym roku wsiadam na diabelski młyn w Kasai Rinkai. *^O^*
Na Odaibie zrobiliśmy jeszcze zakupy pamiątkowe (jest tu kilka wielkich centrów handlowych), a obiad zjedliśmy w drodze powrotnej na stacji Oimachi w Fuji Soba. Na koniec jeszcze ciekawostka, którą do tej pory znaliśmy tylko z anime, a teraz wreszcie z doświadczenia osobistego – yakisoba pan czyli kanapka ze smażonym w sosie makaronem soba… ^^*~~ (to czerwone na wierzchu to symboliczny kawałek marynowanego imbiru beni shoga, nie obraziłabym się, gdyby było go więcej!) Śmieszne, nietypowe, ale w sumie węglowodany z węglowodanami to jest to co Fumy lubią najbardziej, więc i tę kolację mogę zaliczyć do udanych! *^V^*