Pecha roku 2016 ciąg dalszy… Na początku maja zepsuł nam się aparat fotograficzny – zawieszał się w trakcie zapisywania zdjęć i pomagało tylko wyjęcie baterii. Zaniosłam go do serwisu, wymienili płytę główną i 300 złotych później znowu był jak nowy. Do dzisiaj. Kiedy to znowu zaczął zawieszać się po drugim zdjęciu i fotografowanie stało się uciążliwe, bo nie wiadomo było, czy w ogóle zdjęcia się udają, co chwilę trzeba było wyciągać baterię, mówię Wam, miny nam zrzedły na myśl o konieczności kupienia nowego aparatu tu na miejscu. Alternatywą jest brak zdjęć z wakacji, bo fotki z komórki to można sobie na Instagrama wrzucać, ale to nie jest jakość, jaka nas zadowala. Chwilowo aparat się nieco ogarnął i po resecie zaczął działać normalnie, ale nie wiem jak długo to potrwa, więc uprzedzam od razu, że jakby na Fumach przez dłuższy czas nie pojawiał się wpis to znaczy, że walczymy ze sprzętem.
Dzisiejszy dzień zaczęliśmy od śniadania w konbini – klimatyzowane pomieszczenie i stół z krzesłami wzdłuż jednej ściany zapewniły nam przyjemne doświadczenia żywieniowe w porównaniu do parnej ulicy na zewnątrz (niestety nie każde konbini ma takie stoły i czasami trzeba szukać ławeczki na ulicy, co nie jest łatwe). U góry moje śniadanie – kanapka z jajkiem na twardo i onigiri z grillowaną wołowiną i glonami po koreańsku, jogurt którego smak mi wyjątkowo pasuje, oraz prowiant na drogę – zimna zielona herbata i Calorie Mate w postaci galaretki jabłkowej, w sumie było takie sobie, wciąż ze wszystkich odmian najbardziej smakują mi batoniki z zielonymi napisami. Na dole śniadanie Roberta – onigiri z czosnkiem, trzy kawałki smażonego kurczaka w panierce z dodatkiem shiso i mrożone latte, podobno najlepsze ze wszystkich konbini. ^^*~~ Oraz przeciw przeziębieniowy napój z dużą dawką witaminy C i innych substancji wzmacniających. Wiem, jakoś mało warzyw, co?… Chyba czas zacząć kupować sałatki, bo na owoce to w ogóle nie liczę, nie przy tutejszych cenach, dziś widzieliśmy pół kilo czereśni za ok. 50 zł…
Garść zdjęć z tokijskich ulic:
Krajobrazy kolejowe:
A jakby człowiek znienacka zgłodniał tuż po wyjściu z pociągu na peron, to tutaj może od razu zaspokoić swój głód makaronem soba albo udon! *^v^*
Dzisiejszy parny choć zachmurzony dzień spędziliśmy odkrywając jeden z tokijskich ogrodów – Instytut Badania Natury.
Około 500 lat temu rodzina Shirokane Choja na terenie obecnego Instytutu zbudowała gród warowny umocniony wałem ziemnym (którego pozostałości wciąż można znaleźć w parku). W XVII wieku ziemie te zamieszkiwała rodzina Matsudaira spokrewniona z Szogunatem Tokugawa, i w tym okresie powstał prywatny ogród i staw Hyotan. W epoce Meiji armia spożytkowała ten teren na magazyn prochu strzelniczego, a w latach 50-tych XX wieku Ministerstwo Edukacji przejęło całość posiadłości i rozpoczęto tworzenie w tym miejscu parku otwartego dla mieszkańców nadając mu status zabytku narodowego.
Z punktu widzenia przeciętnego spacerowicza park ten jest zupełnie inny od standardowych parków czy ogrodów czy to europejskich czy japońskich – to dzikie mokre ciemne przeładowane roślinnością mokradła i mroczne leśne ostępy. Być może na wiosnę albo jesienią jest tu dużo koloru, teraz dominują wszelakie odcienie zieleni i szarości. Ale to nie oznacza, że nie jest tu pięknie czy intrygująco! Park jest bardzo tajemniczy, roślinność jest zróżnicowana pod względem faktury i kształtów liści, pni i korzeni, zewsząd otaczają spacerujących krzyki ptaków i bzyczenie owadów.
Malarstwo plenerowe japońskich emerytów. *^v^*
Smocza Sosna.
Po opuszczeniu ogrodów Instytutu ruszyliśmy spacerkiem przez dzielnicę Meguro w kierunku Ebisu. Poniżej najpopularniejszy środek lokomocji japońskich matek – rower elektryczny wyposażony w siedzenia dla pociech i koszyk na zakupy, matki mkną na tych pojazdach obładowane dziećmi i tobołami niczym samochody wyścigowe!
A propos samochody wyścigowe – mijaliśmy na ulicy takie cudeńka! ^^*~~
Znacie takie maszyny czyszczące okulary ultradźwiękami? Tutaj stoją przed salonami optycznymi i można za darmo wyczyścić sobie okulary – wkładamy okulary do płynu, naciskamy przycisk “5 minut” albo “10 minut” i po określonym czasie widzimy świat na nowo, bardziej przejrzyście! *^v^*
Przerwa na szybkie selfie w lustrach. *^o^*
Jeszcze kilka migawek z ulicy w Meguro:
Lunch zjedliśmy w Ebisu Garden – na terenie centrum handlowego należącego do producenta piwa koncernu Sapporo. Ta buła to man, czyli pszenna drożdżowa bułka o chińskim rodowodzie gotowana na parze z nadzieniem. Ja jadłam z duszonymi grzybami, Robert z krewetkami w sosie pomidorowym. Rozmiar jak widać ponad standardowy, niczym spory grapefruit. ^^*~~
Aby wrócić do dzielnicy, w której mieszkamy, przejechaliśmy z Ebisu na Shibuyę, i tam wyszliśmy na chwilę na ulicę, żeby zmienić linię kolejową na metro.
Poniższe zdjęcie ma swoją historię… Kiedy wysiedliśmy na stacji Shibuya Robert poszedł na zamknięty koniec peronu, żeby zrobić stamtąd zdjęcia nadjeżdżającego pociągu. Nie było żadnej tabliczki zakazu wejścia, ale mimo to obsługa peronu najpierw próbowała spowodować odejście Roberta za pomocą komunikatu przez mikrofon, a gdy to nie dało żadnego rezultatu dwóch kolejarzy ruszyło BIEGIEM w jego kierunku, żeby zabrać go na bezpieczną odległość. No bo kto wie, może szanowny klient zażyczył sobie skoczyć pod nadjeżdżający pociąg?…. I będzie kłopot! Pociągi staną i się pospóźniają, trzeba będzie zbierać obcokrajowca z torów, wielkie zamieszanie!… ^^*~~ Robert się nieco obraził, bo wcale go nie przepraszali za zamieszanie i brak tabliczki z zakazem wejścia, tylko odciągnęli go na szybko ze stanowczym “Dame desu!” (“Nie wolno!”) i zepsuli mu dobre ujęcia pociągu linii Yamanote!…. *^w^*
Kolację zjedliśmy w malutkim kilkuosobowym barze serwującym lekki bulion z makaronem ramen i wysmażoną na chrupko rybką aju (鮎). Takie małe bary są przesłodkie, specjalizują się w jednym lub dwóch daniach, i są w nich mistrzami!
Jutro ma cały dzień padać i podobno zrobi się nieco chłodniej. ^^*~~
nie wiem czy jeszcze są, ale jak my byliśmy w kwietniu to w Famimach było BottLatte, polecam http://en.rocketnews24.com/2016/03/26/new-pop-up-cafe-in-tokyo-offers-drinks-with-hands-on-animation-art-and-design-on-the-side/
Poszukamy, dzięki! *^v^*
Joasiu – jak świetnie się czyta Twoją relację z pobytu w Japonii! Pisz, proszę!!! Dla mnie to, jak na razie, jedyna możliwość poznania różnych zakątków świata – czytam i oglądam z ogromną ciekawością 🙂
Życzę Wam udanego pobytu, wspaniałej pogody i wielu wrażeń – smakowych i w ogóle – kulturowych!
Asia z mijajacych chwil
Bardzo dziękujemy! Bardzo mi miło! Będę się starała pisać jak najwięcej. Pozdrawiam serdecznie! *^o^*
O, doczekalam sie! Wlasnie przed chwilka sprawdzalam czy juz jest nowy wpis, wrocilam a tu prosze, jest! Uwielbiam twoje opisy, ilustrowane zdjeciami w taki sposb, ze ma sie wrazenie jakby sie tam bylo. Slicznie wygaldasz w tej sukience, czy jest gdzies opisana na twoim drugim blogu? Bo mam pytanie o jeden jej detal a tu podrozniczo a nie szyciowo 🙂 wiec nie chce zasmiecac.
Bardzo mi miło, że Ci się podoba moje pisanie! *^V^*
Co do sukienki, jeszcze nie ma jej na blogu ale będzie, jak masz pytania to pisz do mnie maila!
Sukienka niezmiernie wdzięczna, no i w jedynej słusznej kolorystyce! Śliczny ten detal wycięcia pod szyją.
Przy okazji odświeżyłam sobie swoją wiedzę o Calorie Mate i chyba klonowe batoniki byłabym wybrała z zestawu różności. Do pary z zupą w puszce 🙂
Smocza sosna mnie szczerze zachwyciła, ciekawe czy sadzonki lub nasiona są dostępne w Polsce i czy ten gatunek chciałby się u nas zadomowić, bo niezwykle interesującą ma korę. Może przemycisz szyszkę z nasionami 🙂
Pozdrawiam serdecznie i czekam na dalsze przygody – również spożywcze :p
Bardzo dziękuję za komplementy dla sukienki! ^^*~~ Będzie więcej zdjęć na blogu.
Co do Calorie Mate to jakoś mi pasują tylko te z zielonym napisem, one są specyficznie owocowe.
Szyszki sosny nie zabrałam, za późno!… Ale może u nas też są sadzonki. ^^*~~
Jest moim oknem na Japonię 🙂 Uwielbiam Wasze relacje z wypraw do kraju Kwitnącej Wiśni.
Co do bułek man,to podobne, tylko właśnie bardziej chińskie – baozi, można kupić we Wrocławiu, jest mały lokal, który specjalizuje się w tych pysznościach. Szczerze polecam, najlepszy fastfood 😀
Bardzo nam miło! *^v^*
Tak, właśnie baozi są chińską wersją a może nawet inspiracją dla japońskich bułek na parze. Podejrzewam, że nadzienia mogą być nawet bardzo podobne. W Warszawie też są już miejsca, gdzie można je zjeść i nawet nieźle smakują. *^v^*