Szybkie odpowiedzi na komentarze:
Mehi, musimy zwiedzać, żeby było o czym pisać! ~^^~
Blancari, ten trójkącik to jest hash brown, czyli placuszek ziemniaczany.
***
Zamieszkaliśmy w Rose Garden Hotel na Shinjuku, czystym miłym hotelu z niewielkimi ale absolutnie zadowalającymi pokojami w rozsądnej cenie, zdjęcia będą jak zrobi się ładniejsza pogoda. W pokojach mamy na wyposażeniu tv (jakby nam się przydało oglądanie programów po japońsku… ~^^~), lodówkę, czajnik elektryczny i kubeczki do herbaty, szlafroczki i kapcie, zestawy kosmetyków i ręczniki, codziennie dostajemy świeżą pościel, ręczniki i szlafroki. I oczywiście mamy dostęp do Sieci! ^^
Lokalizacja jest wręcz idealna – mamy kilka kroków spacerkiem do jednego z ważnych centrów Tokio – Shinjuku, z jego sklepami i niezliczonymi knajpkami serwującymi pyszne tanie jedzenie.
Na pierwszy ogień we wtorkowe popołudnie wypróbowaliśmy bar w wąziutkiej uliczce na Shinjuku, gdzie zajadaliśmy się potrawką z duszonych żołądków (wiem, jak to brzmi, ale było PYSZNE!), tofu z grilla i smakowitymi piklami. ~^^~
Wybaczcie poniższe zdjęcie toaletowe, ale taką deskę klozetową miała toaleta publiczna w domu towarowym i musiałam się tą informacją z Wami podzielić, bo przez kilka minut naciskałam i ciągnęłam wszystkie pokrętła, guziki i przekładnie, i próbowałam zgadnąć jak spuścić wodę… Mamy podobną deskę w naszym pokoju hotelowym (Robert już szuka takiej w sklepach, żeby kupić do domu ^^) – ta ze zdjęcia nie tylko potrafi umyć człowieka od spodu na kilka sposobów ale także gra muzyczkę, która zagłusza dźwięki podczas korzystania z toalety i oczywiście ma podgrzewaną powierzchnię! ~^^~
Shinjuku nocą – to wielobarwny bzyczący ludzką masą ul, kuszący neonami (choć widać, że niektóre części oneonowania sklepów są wciąż wyłączone po trzęsieniu ziemi) i głosami naganiaczy sklepowych, miejsce spotkań ekstrawagancko ubranej młodzieży oraz salarymenów, którzy po pracy wyskoczyli z kolegami z biura na piwo i miskę ramenu. To cała pajęcza sieć ulic głównych i uliczek pobocznych, a na każdej znajdziemy sklepy z bardzo markową i zwyczajną tudzież kiczowatą odzieżą, salony pachinko, mniejsze i większe knajpki (tych jest zatrzęsienie na każdym kroku!) serwujące makaron, ryż, duszone mięsa i warzywa, naleśniki z dodatkami na słodko, lody. Wszędzie, dosłownie wszędzie stoją automaty a można a w nich kupić duży wybór napojów i papierosów.
We wtorkowy wieczór odwiedziliśmy sklep firmowy Volksa na Shinjuku i … wcale nie zrobił na nas wrażenia. Lalki, owszem, piękne i wystylizowane, ale asortyment dość ubogi (w większości lalki stanowiły tylko tło, nie były na sprzedaż), szukałam cienkich pędzelków do malowania lalkowych makijaży ale nie było. Mamy w planach zwiedzenie innego dużego sklepu Volksa w dzielnicy Akihabara i ich siedziby głównej w Kioto.
Za to na koniec pierwszego dnia w Japonii mam następujące przemyślenia:
– do tej pory zawsze, kiedy przyjeżdżałam na wakacje do zagranicznego miasta, czułam się obco, czy to była Skandynawia, czy Węgry, Czechy, Niemcy, Bułgaria. Nie znałam języka, nie rozumiałam napisów na ulicach i w sklepach, wokół mnie panowała atmosfera inności i niedopasowania. To normalne dla turysty i nie należy się temu dziwić. Natomiast tutaj w Japonii od pierwszej chwili czuję się jak u siebie. Nie jak w Polsce, nie to mam na myśli, tylko jak w miejscu absolutnie do mnie dopasowanym, które odbieram jako moje środowisko naturalne. Trudno mi przekazać te odczucia słowami, ale nie mam zupełnie wrażenia konieczności dopasowywania się, nie muszę się aklimatyzować, nie muszę się oswajać z obcym miejscem, jak to zawsze u mnie bywa z nowymi miejscami. Nie czuję, że przyjechałam na wakacje, wydaje mi się, że po prostu jestem stąd.
Co oznacza, że będzie mi bardzo trudno stąd wyjechać.
Ale tam kolorowo…
Muzyczka w trakcie sikania…chyba bym się nie załatwiła:)
Pozdrawiam
W kwestii kibelka czytałam tutaj http://patenciak.blogspot.com/2011/05/inna-inwestycja.html tylko nic nie było o muzyczce :).
Nie wiem co z tą Japonią, ale mój mąż w trakcie króciutkiej wizyty miał identyczne odczucia “bycia u siebie” 🙂
I pozdrawiam serdecznie, czytam oba blogi! Skrycie :).
Aklimatyzacja przebiegła błyskawicznie. Otoczenie może zachwycić. Można Wam tylko pozazdrościć. Co czynię. A sedes widziałam w programie Wojciechowskiej. Pozdrawiam.
Fajne takie wymyślne kibelki 🙂
Są takie miejsca na świecie, gdzie czujemy się jak u siebie. Każdy ma inne, ale to wspaniałe uczucie. Świetnie, że się w Tokio tak odnajdujesz
A co do toalety- myślę, że spłuczką był ten metalowy dynks po lewej stronie metalowej machiny. Zgadłam? A swoją drogą – zawsze uważałam, że jeżdżąc po świecie człowiek zwiedza również toalety i prysznice. Ich obsługa w różnych częściach świata potrafi być czasem zaskakująca. I wtedy też rozumiem, dlaczego na studiach kulturoznawczych z takim zacięciem wtłaczano nam do głowy, że naciskanie klamki, żeby otworzyć drzwi to kompetencja kulturowa… 🙂