Dzisiejszej nocy dogonił mnie jetlag. Pierwszej nocy po zgubieniu 7 godzin podczas lotu przespałam bite 12 godzin, a dzisiejszej – tylko 2,5 godziny, i obudziłam się rześka jak skowronek. Oto widok z naszego hotelowego okna, który napawa mnie jakimś niezrozumiałym spokojem i optymizmem (tak, dzisiaj znowu padał deszcz, a pod wieczór nawet zerwał się wiatr, może przyniesie zmianę pogody?):
A tu przyłapałam Japończyków na łamaniu prawa – na ulicach jest całkowity zakaz palenia, ale panowie sprytnie chowają się za budką z automatami. ~^^~
***
Odpowiadając na komentarze:
Zulko, o ludziach na ulicy napiszę jeszcze osobno, bo jest o czym, ale tak, jest tu mnóstwo bardzo ciekawie ubranych a właściwie wystylizowanych osób obydwu płci.
Agato, co do przezroczystych parasoli – to są najtańsze parasolki dostępne szeroko w cenach od 3,5 zł (w sklepach “wszystko za 3,5 zł” ^^) do 12 zł w sklepach spożywczych 7 Eleven, kupuje się je masowo, jeśli nie weźmiemy z domu parasolki, bo tutaj deszcz potrafi zacząć padać znienacka i może nas dopaść po opuszczeniu mieszkania. O parasolach też jeszcze będzie.
Blancari, zgadłaś. I ja też po chwili w końcu zgadłam… ~^^~
A wracając na chwilę do japońskiej toalety – zapomniałam napisać, że ta magiczna deska ma jeszcze funkcję usuwania brzydkich zapachów. I to bynajmniej nie rozpylania kwiatowej woni mającej na celu zabicie smrodków, tylko właśnie niewypuszczenia owych z czeluści muszli klozetowej, pewnie działa to na zasadzie błyskawicznego wciągania powietrza, zapewniam, że działa idealnie! ^^ Natomiast japoński papier toaletowy jest tak cieniutki, że aż przezroczysty, ale w sumie służy jedynie do osuszenia ciała po wyszukanych ablucjach, więc nie musi być jak u nas – wielowarstwowy i mocny. ^^ (Blog Fumy Turystyczne – nie boimy się żadnych tematów, nawet toaletowych!… ~^^~)
***
Dzisiejszy dzień ponownie zaczęliśmy od wizyty w spożywczaku 7 Eleven w celu zakupienia śniadanka – onigiri i Kirin Milk Tea. ~^^~ W drodze do sklepu zajrzeliśmy na pobliski cmentarz, jednym bokiem przytulony do biurowców.
A propos sklepów, czasami wywołujemy u sprzedawców konsternację swoimi pytaniami po angielsku, których nie rozumieją albo rozumieją, ale nie potrafią odpowiedzieć (albo wstydzą się mówić po angielsku). A Robert od dwóch dni wywołuje także zakłopotanie jednego z panów sprzedawców w naszym 7 Eleven (który nota bene jest bardzo dzielny, bo ze wszechmiar próbuje swoich sił w języku angielskim, z bardzo dobrym skutkiem mimo, że mowi cichutkim zawstydzonym szeptem, co jest bardzo słodkie…~^^~). *^v^*
Najpierw próbował zapłacić kilkoma kartami, a pan każdą z nich brał, przepuszczał przez terminal, dostawał negatywną odpowiedź (w niektórych sklepach działają tylko karty wydane w Japonii), więc z głęboki ukłonem nie patrząc mu w oczy, z kartą w dwóch dłoniach i pełnym żalu “Sumimasen!…” (“Proszę mi wybaczyć!…”) oddawał kartę, brał następną i procedura się powtarzała, a z każdą kartą kłaniał się coraz niżej. ~^^~ Wczoraj rano Robert postanowił kupić kawę z automatu, więc zakładając, że po naciśnięciu guzika najpierw wyskoczy kubeczek… puścił kawę w automat, a pan właśnie biegł do niego z papierowym kubeczkiem, który trzeba było najpierw podstawić. ^^ Więc mój mąż zdecydował, że zapłaci za dwie kawy – jedną, którą zmarnował, i drugą, którą wypije, i kiedy poprosił o policzenie za dwie kawy, pan dał mu drugi kubeczek. Na to Robert oddał mu drugi kubek i przez chwilę trwała walka klient/sprzedający, który za nic nie chciał obrazić obcokrajowca klienta i zmuszać go do zapłacenia za kawę, której przecież nie wypił, nieważne, że ją zmarnował. *^v^* W końcu Robert zwyciężył, bo w tym kraju klient ma zawsze rację.
Na szczęście pan sprzedawca nie popełnił po naszym wyjściu harakiri na zapleczu ze wstydu, ale na pewno by to zrobił, gdyby wiedział, co go czeka po południu. Albowiem po południu Robert postanowił kupić parasolkę, więc wziął ze stojaka jedną z nich i już miał za nią zapłacić, że zorientował się, że wybrał mleczną, a chciał przezroczystą. I zaczął tłumaczyć panu sprzedawcy, że on chce inną, taką przezroczystą jak ta szyba – i dziubnął palcem szybę gablotki, w której były porcje gotowego jedzenia do podgrzania, a sprzedawca miał chwilę na zastanowienie się, dlaczego klient chce parasolkę identyczną z porcją smażonych kurzych skrzydełek. *^v^*
Mówię Wam, mają z Robertem sto pociech, a to dopiero dwa dni! ~^^~
***
Tak więc, Harajuku.
Harajuku to najmodniejsze miejsce w Tokio, to tutaj znajdują się markowe sklepy z ciuchami i akcesoriami, to tu w niedzielne słoneczne dni przechadzają się wystylizowane Gothic Lolity (które przechadzają się również po innych ulicach w inne dni tygodnia, ale o tym kiedy indziej), tu znajdziemy flagowe sklepy wszystkich marek znanych ze słynnego magazynu japońskiego Gothic&Lolita Bible. Oczywiście wszystko jest koszmarnie drogie i nie w moim rozmiarze.
Jest również mnóstwo sklepów z tandetą turystyczną, jaką znajdziemy wszędzie na całym świecie, dlatego też to miejsce nie przypadło mi za bardzo do gustu.
Koszmarnie drogie są przede wszystkim sklepy na ulicy Omotesando, bo tam umiejscowione są najdroższe marki na świecie: Dior, Jimmy Choo, Armani, i wiele wiele innych. Japończyków stać na zakupy w takich sklepach, a Omotesando jest bardzo długa i pełna takich marek.
Na Harajuku znajdują się też sklepy dollfowe: SOOM (który dzisiaj był z niewiadomych przyczyn zamknięty)
i Tenshi No Sumika Volksa (te same dioramy co na Akihabarze, mały wybór lalek, wszystkie interesujące wyprzedane).
Tu razem z Marti smucimy się, że jest zamknięty sklep Volksa z lalkami Dollfie Dream, ale okazało się, że za chwilę przyszedł pan z części poświęconej dollfie i otworzył DD.
A te zdjęcia na życzenie Roberta: ponieważ w Japonii na ulicy nie wolno palić papierosów, są wyznaczone specjalne palarnie gdzieś z boczku.
A ten pan chodził przed stacją kolejki na Harajuku i pouczał każdego, kto próbował palić w innym miejscu niż oznaczone. ^^
Ale tak w ogóle dzień zaczęliśmy od wizyty w automacie Purikura! *^v^* To specjalny automat do robienia zdjęć, które potem obrabia się na ekranie dodając im ramki, serduszka, wykrzykniki, napisy, a potem drukuje się te zdjęcia na wąskim pasku nalepek, ulubiona rozrywka nastolatek, dla nas tym bardziej rozrywkowa, że nie znając znaków kanji musieliśmy dokonywać szybkich wyborów na ekranie albo potwierdzać odpowiedzi na pytania o rodzaj ramek, zdobienia, itp! ~^^~
Dziś mało o jedzeniu, bo nie jedliśmy niczego spektakularnego – na obiad pochłonęliśmy takoyaki, czyli kulki z ciasta naleśnikowego z nadzieniem z ośmiornicy i dodatkami:
A na kolację wpadliśmy do baru tuż obok naszego hotelu, na zestaw za 15 zł: micha ryżu z mięskiem duszonym, miseczka zupy z pasty sojowej miso i surówka, zdjęcia nie ma, bo za szybko zabraliśmy się do zajadania. ~^^~ Za to mogę Wam pokazać kolejne ulubione przysmaki – suszony kalmar, chrupki krewetkowe na ostro i piwo Asahi! ~^^~
To słynny z filmów anime melon bread, czyli bułeczka z nadzieniem z miękkiej masy melonowej, bardzo smaczna. ^^
A takie czekoladki można kupić w sklepie “wszystko po 3,5 zł”, Evangelion 2.0 jest teraz na topie. *^v^*
A ponieważ dzisiaj wciąż lało, dokonałam zakupu butów, czego w ogóle nie spodziewałam się tutaj zrobić ze względu na braki w rozmiarówce… Wychodzi na to, że według japońskich rozmiarów Crocsa noszę buty 24 cm długości, dziwne, choć nie powiem, żeby mnie to martwiło, uzupełniłam moją obuwniczą kolekcję o takie pary: balerinko-podobne niskie kaloszki
i koturny, takich chyba u nas nie sprzedają. ~^^~
Dziś wieczorem w drodze powrotnej z Harajuku o 18:38 trafiliśmy w kolejce na godziny szczytu i chłopaki nie zmieścili się z nami do wagonu, musieli poczekać na następny pociąg (który przyjechał zaraz po tym, jak nasz odjechał). Swoją drogą to ciekawe, że Japończycy stoją na peronie w ogonkach, i kiedy przyjedzie pociąg i otworzą się drzwi, grzecznie czekają, aż środkiem między dwoma narysowanymi na ziemi liniami wysiądą wysiadający, i dopiero potem oni wchodzą do środka (chociaż jak się któremuś spieszy, to potrafi się jeszcze dopchnąć do pozornie na maksa zapchanego wagonu, tuż przed zatrzaśnięciem się drzwi *^v^*).
A tak w ogóle, powrót do hotelu pierwszego wieczora po zwiedzaniu najbliższej okolicy przypominał spacer w ciemnym pokoju po omacku – “ten sklep chyba mijaliśmy w tamtą stronę”, “to skrzyżowanie wydaje mi się znajome”, “taka budka chyba stała jak skręcaliśmy z głównej ulicy”. Drugiego wieczora to już zaczyna być – “pamiętam, że obok nas jest McDonald”, “jeszcze kilka kroków i prawie na pewno to nasz hotel”, “pamiętam że powinniśmy iść do zachodniego wyjścia z kolejki”. Natomiast trzeciego dnia człowiek jest kompletnie zadomowiony i już wie, że “ten trójkątny wieżowiec to nasza okolica”, “już widzę naszą kładkę nad ulicą”, “kupimy piwo w naszym 7 Eleven pod hotelem”. ~^^~ Co nie przeszkadza nam się gubić i kluczyć po zaułkach Shinjuku, ale zawsze udaje się w końcu znaleźć drogę do domu.
Dzielnie sobie radzicie z trudami dnia codziennego. Pogoda mam nadzieję , że zrobi się bardziej sucha. Ciekawa jestem co ciekawego zobaczycie jutro. Jakie ciekawe miejsca odwiedzicie. Myślę , że w Tokio jest wiele takich miejsc. Pozdrawiam.
Bardzo fajny blog :D. Gdy go czytam, jedną nogą czuję się w Japonii i uśmiech nie znika z twarzy. Choć drugą nogą jestem w Polsce i strasznie Wam zazdroszczę wspaniałych wakacji. Bawcie się dobrze w każdej godzinie spędzonego czasu :D.
A tak na marginesie, to widzę że bardzo łatwo się odnajdujecie w Tokio :). Zawsze miałem wrażenie, że bez znajomości języka, głównie pisanego, ciężko jest tam się przemieszczać bez kogoś “lokalnego”.
Patrząc na zdjęcia Japonia wydaje sie byc bardzo czystym krajem.Wszystko takie ładne i zadbane.
A ze wszystkich napisów na szyldach to rozpoznałam jeden McDonald’s:) dobra jestem 🙂 hahaha A na koniec życzę pogody bez deszczu 🙂
Jak dla mnie pogoda genialna …ale nic to Wam życzę oczywiście słonecznej :).
A tak w ogóle Panie Dejris koszulki genialne :))…widziałem nawet koszulkę Princepsa ze złotym napisem :)….
Pozdrawiam,
Wasz uniżony sługa Dziebor 🙂
Jak przez caly wyjazd bedzie tyle zdjec na dzien to to bedzie mistrzostwo relacji wyjazdowej 😉
I zasmuciłam się i rozbawiłam Twoim postem. Zasmuciłam się widokiem tego doklejonego do biurowców i jakby nie na miejscy cmentarza. U nas to nie do pomyślenia. A rozbawiły mnie perypetie Twojego męża. Czekam na ciąg dalszy. No i jeszcze przypomniały mi się czasy, kiedy robiłam dla polsko-japońskiego wydawnictawa korektę mang i czasopisma. Trochę wtedy poznałam ichniejszych obyczajów i widzę, że nic się nie zmieniło w tej kwestii.