Na lotnisku zawsze jest jakaś taka nerwowa atmosfera. Najpierw z rozbawieniem obserwowaliśmy trzy dziewczyny, które w kolejce do kontroli bagażu podręcznego skonstatowały, że ojej!… jak to?!… nie wolno w podręcznym przewozić dużych butelek kosmetyków!… a inne płynne małe kosmetyki powinny być w plastikowej przezroczystej torbie!… jak to?! jak to?!….. *^W^* Rozgrzebały trzy walizki stojąc na środku podłogi i w środku kolejki tuż przed momentem wyłożenia rzeczy na taśmę Hymanna, biegały do kosza wyrzucając butelki szamponów, lakierów do włosów, biegały w poszukiwaniu przezroczystych torebek, kino! *^O^*
Potem włączył się alarm badający stopień radioaktywności, natychmiast zatrzymano odprawę bagażową a wśród pasażerów zaczęły chodzić pracownice lotniska z licznikami Geigera. Pikało mniej lub bardziej, ale wciąż gdzieś niedaleko, więc zaczęły pytać, czy ktoś z pasażerów nie leczy się przypadkiem radiologicznie. Wszyscy polskojęzyczni pasażerowie kiwali przecząco głowami, pasażerowie niepolskojęzyczni stali sobie spokojnie nie wiedząc, o co chodzi. A liczniki pikały… W końcu panie lotniskowe namierzyły jednego pana, który u liczników wywoływał wzmożone pikanie i dopiero wtedy przyszło im do głowy, żeby zapytać pana po angielsku, czy przypadkiem nie leczył się naświetleniami a pan ochoczo potwierdził po angielsku, że owszem, się leczył!… Tak więc, tajemnica prawdopodobnej bomby została rozwikłana i prześwietlanie bagażu mogło potoczyć się swoim rytmem. ^^*~~
Następnie kupiliśmy sobie drugie śniadanie w cenie ręki, nogi i nerki, oszaleli na tym Chopinie!…., i już zaraz wsiadaliśmy do samolotu do Frankfurtu. Do Frankfurtu leci się króciutko, i zaraz człowiek się przesiada w Jumbo Jeta i ziuuuuu!…. do Tokyo! A w tym Jumbo Jecie jakoś tak… nie bardzo… Nie mówię, że spodziewałam się washleta jak w zeszłym roku w samolocie JAL, no bo wiadomo, że nie, w końcu lecieliśmy Lufthansą. Ale samolot nowiutki, a trzeba było walczyć z fotelami, żeby się rozkładały i składały. Ekrany do wyświetlania wszystkiego działały tak, że można było nacisnąć przycisk i iść siku, taki miały czas reakcji. A kiedy zapytałam o zupę miso (w końcu samolot pełen Japończyków i leci do Japonii, więc czemu nie?), to pani stewardesa przepraszająco odpowiedziała, że podają tylko w klasie biznes. Zobaczmy, jak będzie w drodze powrotnej, lecimy samolotem japońskich linii ANA. Posiłki przyzwoite, chociaż śniadanie składające się z dwóch kawałeczków duszonego kurczaka w jakimś sosie, do tego jajecznica posypana żółtym serem i ćwiartki ziemniaków to wątpliwy pomysł, tym bardziej, że ziemniaki nie udźwignęły tematu odgrzewania w mikrofali. Dodam, że największe turbulencje miały miejsce dokładnie wtedy, kiedy dostaliśmy obiad i nie wiedziałam, co łapać – jedzenie, kubek z wodą czy winem, wszystko podskakiwało i ślizgało się po stoliku!…
Ale jednak przelecenie się raz w życiu Boeingiem 747 (w tym wypadku 747 8i) trochę radochy dostarcza. W końcu Lufthansa to jedyna linia w Europie chyba co ma te samoloty, ja w ogóle myślałem że Jumbo to już nikt nie używa a tu proszę, specjalnie dla Lufthansy je robią. Poza tym to najdłuższy pasażerski samolot na świecie, do tego legendarna konstrukcja (kiedyś jedyny dwupoziomowy) i w ogóle… No i ~360 współpasażerów – trochę wrażenia robi. No – zaliczone, raz wystarczy. Bo faktycznie choć miejsca na nogi w sumie dość to od foteli w ekonomicznej boli tyłek, ruszyć ich nie sposób prawie, system rozrywki pokładowej działa gorzej niż pierwsze smartfony i wrażenie, pomimo starań profesjonalnego i miłego personelu pokładowego, zostaje takie sobie…
Kasia, zobacz, ta czekoladka od Ciebie przyleciała! *^o^*
Po wylądowaniu dość sprawnie przeszliśmy przez odprawę paszportową i celną, pies lotniskowy stuknął mnie nosem w kolano i już mogliśmy wyjść do miasta. *^v^* Tym razem przylecieliśmy na lotnisko Haneda, które ma tę przewagę nad Naritą, że jest bardzo blisko centrum Tokio i nie trzeba z niego jechać dwie godziny pociągiem lub autobusem, wystarczy wsiąść w monorail (co jest również zauważalnie tańsze!) i tak też uczyniliśmy. Jedną przesiadkę później byliśmy już w dzielnicy Ningyocho, gdzie znajduje się nasz hotel Horidome Villa. Okolice lotniska to krajobraz mocno przemysłowy.
No sam monorail jest owszem tańszy, bo jedzie się znacznie krócej ale tak naprawdę to byśmy zapłacili mniej jakbyśmy na Hanedzie od razu wsiedli w jeżdżący tamtędy pociąg linii Keikyu-Kuko, która kilka stacji dalej zamienia się w linię metra Asakusa i która dowiozłaby nas w to samo miejsce bez przesiadania a zatem taniej. Ale ja od kilku lat poluję na okazję przejechania się Haneda Monoralilem więc trudno – jechaliśmy trochę dłużej i drożej przez przesiadkę ale warto było!
Tutaj widać, po czym jedzie monorail. Uprzedzając pytania, to nie jest pociąg automatyczny bez kierowcy, chociaż takie też są.
Jeździ sobie na gumowych kołach na pojedynczej, najczęściej betonowej “szynie” i raz, że ta jest wysoko i nie ma barierek po bokach “torowiska” a dwa, że wije się jak mały rollercoaster i to jest fajne bo dostarcza wrażeń, w tym też fajnych widoków z okien.
Po rozlokowaniu się w hotelu przez chwilę zmęczenie walczyło u nas z głodem, ale zdecydowaliśmy, że jednak musimy uczcić pierwszy dzień w Tokio michą ryżu z wołowiną w Yoshinoya, którą mamy przez ulicę! *^V^* Potem jeszcze tylko szybkie zakupy w Family Mart – kawa, onigiri, piwo i przekąski na wieczór, Robert zdążył poczuć się zniesmaczony faktem, że już nie można stać z papierosem przed sklepem (trzy lata temu można było!) za to w środku FamiMy pojawiła się palarnia wielkości pudełka po butach! I już za chwilę byliśmy w hotelu i oddaliśmy się wypoczywaniu.
No to jest problem, na prawdę. Jeszcze w zeszłym roku każde konbini było zwyczajowo miejscem dla palących. Popielniczka była i można sobie było stanąć. Może nie w ścisłym centrum ale poza już na pewno. A tu proszę, zmiana… Palenie w tym kiosku oznacza ryzyko zaśmierdnięcia pomimo skądinąd niezłej wentylacji. Mam nadzieję, że to nie jest globalny trend ale cóż, zobaczymy. A po to tu też jesteśmy: potencjalna kolejna zmiana “kulturowa” do zaobserwowania się szykuje!
Ciekawostka, której się nie spodziewaliśmy – z okazji sezonu jesiennego Yoshinoya wprowadziła menu sezonowe – siedem duszonych jesiennych warzyw podanych z duszoną wołowiną – sztandarowym produktem tej sieci barów, ryżem i zupą miso w osobnych miseczkach jako zestaw. Ale – wyciągnięto również rękę do wegetarian, bo te warzywa można zamówić bez zestawu z mięsem! *^v^*
A teraz od jakiegoś czasu próbuję zrobić wpis na bloga, ale trafiliśmy w telewizji na program, w którym szefowie kuchni gotują w 10 minut klasyczne dania kuchni świata (np.: paellę, duszone mięso w sosie demi glace, gazpacho) przy użyciu kilku składników dostępnych w sklepach konbini!….. I nie możemy się oderwać od telewizora! *^V^*~~~
Jeszcze dwa technikalia – paragrafy kursywą dopisuje mój mąż, a każde zdjęcie można powiększyć, w różnym stopniu, bo czasami zdjęcie nie wyszło za dobrze ale chcemy coś zasygnalizować chociaż, a jak są piękne widoki to będą duże! ^^*~~
jakoś te europejskie linie lotnicze nie powalaja na długich trasach… nawet lot i jego drimlajnery posysają… trzymam kciuki za lot ANĄ, choć zapewne będzie na poziomie tak z założenia 🙂
(firma od czekoladek robi fajne batoniki z nadzieniem orzechowo czekoladowym, ale są za bardzo wciągające, więc ich nie kupuję)
jak ja bym zjadła gyudon~~ aż mnie possało ;P
w kazdym razie bawcie się dobrze i chłońcie japonię wszystkimi porami 🙂 choc z japonią jest trochę jak z witaminą C, nie da się zrobić zapasu na długo 🙁
Dziękujemy!
Mam nadzieję, że ANA choć trochę dorówna JALowi, chociaż ten na razie wygrywa pod wieloma względami! *^v^*
Jak fajnie Was znowu czytać ! I oglądać ! Wspaniałego pobytu !
Dziękujemy! Bardzo nam miło, postaramy się na bieżąco zdawać relacje z poczynań! *^o^*
Jej,ciekawe te Wasze opisy,szalenie ciekawe 🙂 zatem cudownych wakacji 🙂
Dziękujemy i zapraszamy codziennie na nowy wpis! ^^*~~
Super! A wiecie czego mi brakuje? Pokazcie jak mieszkacie co? 🙂 Dzieki!
Pokażę w dzisiejszym wpisie, bo akurat mąż testował nowy obiektyw. ^^*~~