W życiu fuma podróżniczego przychodzi taka chwila, że jedzie kupować pamiątki dla przyjaciół i rodziny, a gdzie najlepiej pobuszować za takowymi? Na przykład na AmeyaYokocho (w skrócie Ameyoko, bo Japończycy kochają skróty językowe ^^*~~), kompleksie uliczek handlowych w dzielnicy Ueno.
Ale najpierw kilka zdjęć z okolic stacji JR Ueno. To starsza dzielnica Tokio, w ciągu kilku ostatnich lat okolice stacji zostały rozbudowane i unowocześnione.
Ameyoko to mieszanka badziewia i komisów z markowymi rzeczami, sklepów z elektroniką i stoisk z suszonymi i świeżymi owocami morza, oraz oczywiście knajpek wszelakich. Zaczęliśmy od uliczki z jedzeniem, gdzie tak się jakoś stało, że znowu skręciliśmy do Tempura Tendon Tenya… *^..^*~~~
A po obiedzie ruszyliśmy na zakupy.
Przyznaję, że miałam dzisiaj mały kryzys. Ponieważ w tym roku mieszkamy w dzielnicy “sypialnianej” a nie w centrum, to przyzwyczaiłam się do innego Tokio, spokojniejszego, bardziej swojskiego, lokalnego. A na Ueno zderzyliśmy się z masą ludzi, to raz, z masą turystów z przewagą pchających się wszędzie bez pardonu Chińczyków, to dwa, a najbardziej chyba wkurzali mnie tureckowyglądający panowie, którzy zatrzymywali nas zaganiając (po japońsku…) do wyrosłych jak grzyby po deszczu barów z… kebabem!… >< Nie wiem, na ile jest to danie tutaj popularne, ale wydaje mi się, że Japończycy niezbyt często jadają kebab bo takich barów nie spotykaliśmy w wielu miejscach na mieście, być może sprawdzają się one w lokalizacjach nastawionych na turystów z Zachodu. W każdym razie, zaznawszy spokojnego życia bardziej lokalnego poczułam dziś zmęczenie życiem głośnym i kosmopolitycznym, i z wielką przyjemnością uciekłam z Ueno do naszej Setagaya. ^^*~~
A żółtym pociągiem wróciliśmy do domu. ^^*~~
Sobotnia kolacja – jak się człowiekowi chwilowo znudzi ryż, to wraca do korzeni i robi sobie kanapki (mąż nam zrobił!). *^v^* Szynka była całkiem do rzeczy!
A ponieważ jest sobota, to robimy imprezę! Do piwa chrupacze – suszone sardynki i miniaturowe kalmary, interesujące. *^o^*
No, żółtym pociągiem to akurat pojechaliśmy na Omote-Sando bo to jest charakterystyczny skład na linii metra Ginza. A dopiero stamtąd do domu już innym pociągiem. To tak w kwestii formalnej…
Chińczycy… nie polecam w takim razie Ginzy. tam utkniecie w chińskim morzu…. masakra. Choć w sumei oni są chyba w każdym spocie sprzedającym na tax free… bo ich nie interesuje zwiedzanie, tylko obkupienie się w tonę kosmetyków i drogich zegarków
Które zresztą są chińskiej produkcji, ale oni uważają, że w Japonii są lepsze niż u nich…. W ogóle Ginzę pominęliśmy w tym roku.