W sobotę dla urozmaicenia (tęsknię za domową owsianką albo jaglanką…) poszliśmy na śniadanie do Cafe Veloce, co niestety okazało się dużym błędem… Zapomniałam, że w zeszłym roku piłam tam najgorszą matcha latte z tych wszystkich, które tu w Japonii kupowałam, z tym gotowcami z konbini włącznie. Teraz też za dobrze nie trafiliśmy, kanapka z łososiem i serkiem mimo, iż przygotowana na naszych oczach, zawierała mikroskopijną ilość serka a bułka była wyraźnie wczorajsza…
To już drugi przypadek w tym roku (i w ogóle też co prawda…), że “what you see” na zdjęciu “is not what you get”. Japonia przyzwyczaiła nas do tego, że to co na obrazku/modelu itp. to jest dokładnie to co dostaniesz jak zamówisz oryginał a tu drugi raz takie faux pas… Zabawnym elementem zaś jest fakt, że jakby nas ktoś w kraju tak potraktował, to naładowałby serka a poskąpił na łososiu a tu jak raz jest odwrotnie ;-). Oszczędza się widać zawsze na luksusowych składnikach.
Tego dnia pojechaliśmy do dzielnicy Yoga na obrzeżach Tokio, gdzie znajduje się OK Shop, wielki supermarket z dobrymi cenami. Kupiliśmy takie rzeczy jak furikake do dań z ryżem, mirin czy instant curry.
Jeździmy tam co roku od trzech wyjazdów chyba więc i zdjęcia te same i opowiadać nie ma o czym za bardzo. Starałem się żeby chociaż zdjęcia były żywsze tym razem bo strzelane na szybko i z “reporterskiej” 50-tki stałoogniskowej. Ale że reporter ze mnie początkujący (co najmniej) to i efekt nie wiem czy da się zobaczyć… Chyba głównie po braku ostrości :-).
Między domami jedno i wielorodzinnymi znajdzie się miejsce na niewielką świątynię z ogrodem. *^-^*~~
Kolację zjedliśmy w lokalnej “schaboszczakowni”, w której już jadaliśmy w poprzednich latach.
Natomiast w niedzielę wybraliśmy się w przeciwnym kierunku, za rzekę. Śniadanie zjedliśmy w konbini Lawson, gdzie po raz pierwszy w Japonii można było zapłacić kartą zbliżeniowo, wow!… *^V^*
Nadal szaleję z 50-tką…
Kiedy wróciliśmy z pchlego targu w Takahatafudo pomyślałam, że trzeba poszukać innych takich wydarzeń w Tokio, to przecież nie mógł być jedyny taki targ. I się nie myliłam! 28 października obok torów wyścigów konnych na Tachiaigawa odbywał się Tokio City Flea Market (jest to impreza cykliczna) i w niedzielny poranek pojechaliśmy tam gnani ciekawością, co nam się fajnego uda upolować.
Kiedy tam weszliśmy okazało się, że rzecz dzieje się na parkingu obok owych torów konnych i Ciech stwierdził, że “o, to takie trochę nasze Koło” (warszawski targ staroci), na co odrzekłem po jednym rzucie oka, że chyba tak, tyle że Koło większe. Nie dostrzegłem jednak ani rozmiaru placu ani tego, że parking miał dwa piętra…
Niestety!… O ile w Takahatafudo rzeczywiście było dużo stoisk z tradycyjnymi tkaninami na kimono/yukatę i prawdziwych antyków, tak tutaj były głównie używane ciuchy, zegarki, plastikowa biżuteria i mnóstwo śmieci… Udało mi się kupić jedną rolkę bawełny na yukaty (na razie nie pokażę, bo jest już spakowana do walizy), a stoisk z tradycyjnymi tkaninami było dosłownie dwa (w tym drugim ceny były wysokie). Na koniec Robert posilił się kanapką z szarpaną wołowiną – bardzo smaczna, nie licząc wacianego chleba…, a Wojtek – plackiem okonomiyaki (tutaj Hiroszima style, czyli grubo i z makaronem!).
Ej, no bez przesady! Nie było tkanin więc ten targ to do chrzanu i nie ma o czym pisać? Targ jest ogromny i jest na nim milion ciekawych rzeczy! Owszem, sporo stoisk ze “szmatami” ale poza tym masa różności od vintage elektroniki przez memorabilia z połowy świata do narzędzi rolniczych, ceramika, zabawki, biżuteria itp., itd. Prawdziwa skarbnica i miejsce gdzie na szperaniu można na pewno spędzić cały dzień bez nudzenia się. Mamy w nogach masę kilometrów, jesteśmy już zmęczeni wyjazdem to nam się nie chce ale to nie jest wina tego miejsca przecież. A poza towarem widać też masę stałych bywalców, trochę jak na Kole właśnie. Niektórzy obracają towarem dla zysku ale część chyba traktuje to przedsięwzięcie po prostu towarzysko. Sporo dość oryginalnych twarzy (i ubiorów) i pewnie gdyby nie bariera językowa to nie jedna świetna historia byłaby tu do usłyszenia. Mnie się tu naprawdę podobało a przy okazji mogliśmy sobie pooglądać tokijskie food trucki co też było ciekawym doświadczeniem. Miejsce na pewno warte odwiedzenia.
Targowisko odbywa się na terenach wyścigów konnych, a okolice toru wyścigowego są bardzo przyjemne.
Dzień kontynuowaliśmy na Odaibie, robiąc zakupy pamiątkowe. Nasi znajomi w poniedziałek wracali już do Polski, więc i my przy okazji zaopatrzyliśmy się w słodycze i pamiątki dla bliskich, i w ten sposób mieliśmy już ostatnie trzy dni na odpoczynek i relaks. *^-^*~~~
A na ostatnią kolację Wojtek postanowił zjeść to od czego zaczął swój pobyt w Japonii, czyli od miski ryżu z mięskiem, więc wylądowaliśmy w Yoshinoya! *^O^*
Poniedziałkowy poranek zaczęliśmy od wyściskania Leny i Wojtka, którzy opuszczali już Japonię. Ponieważ nam się tego dnia nigdzie nie spieszyło, powoli zebraliśmy swoje rzeczy i przed 11:00 wymeldowaliśmy się z pokoju semi-double. Na ostatnie trzy noce wzięliśmy sobie pokój większy o 2 metry kw, czyli mieliśmy w perspektywie 16 metrów kw do dyspozycji!… *^W^* Na razie jednak była 11:00 i pokój nie był jeszcze gotowy, więc zostawiliśmy wszystkie bagaże w recepcji i poszliśmy w miasto. Najpierw na śniadanie do 7i.
A dlaczego tam? Ponieważ od 27 października konbini 7i prowadzi promocję związaną z zespołem GLAY, za każde 700 jenów wydane w sklepie losujemy los, który pokazuje wygraną – najczęściej jest to jakiś produkt ze sklepu (albo “spróbuj jeszcze raz”…), a główne nagrody to m.in. singiel zespołu GLAY z autografem. Nie znamy za dobrze muzyki GLAYa, z Youtube’a wiemy, że taki przyjemny japoński pop/rock, ale wygrana zawsze cieszy, nawet wtedy, gdy jest to tylko mleko sojowe z jarmużem albo krakersy serowe! *^W^*
W drodze na miasto zaobserwowałam pierwsze oznaki jesieni!… *^0^*
Akiba jak zawsze kolorowa.
A Ueno pełne turystów na Ameyoko.
Kolację zjedliśmy na Kandzie w sieciówce Komoro Soba. Kilka razy przymierzaliśmy się do niej w poprzednich latach i wreszcie udało się przetestować. Tempura mimo, że była klapnięta a nie chrupiąca, to była smaczna i nie tłusta, a makaron super!
Przed nami dwa ostatnie dni w Tokio, ech…