Czwartkowe śniadanie przyniosło nam rozrywkę w postaci grupy obcokrajowców w jadalni. *^-^* Wiem, nie należy śmiać się z bliźniego, i rozumiemy, że być może byli w Japonii po raz pierwszy w życiu i nigdy wcześniej nie spotkali się z tradycyjnym japońskim jedzeniem, i po prostu chcieli tego doświadczyć i trochę przeliczyli się z własnymi siłami (a raczej żołądkami i upodobaniami), ale ich zachowanie wydało nam się troszkę zabawne… ^^*~~
Kiedy już siedzieliśmy przy stole i zajadaliśmy w najlepsze (dzisiejsza smażona rybka była lepsza od wczorajszej, poza tym Robert wziął sobie ryżowy kleik i domieszał jajko gotowane na pół miękko z dodatkiem bulionu – onsen tamago, dzięki czemu uzyskałem bardzo smaczne congee i już mi było lepiej, a ja zajadałam się natto czyli fermentowaną soją), do sali weszła grupa czworga obcokrajowców wyglądających na hiszpańskojęzycznych. Popatrzyli z powątpiewaniem na półmiski z potrawami na środkowym stole. Jeden z panów, ubrany zresztą w yukatę, ze spokojem nałożył sobie miseczkę ryżu, zupę miso, kiszonki na talerzyk, smażoną rybkę każdy z gości dostawał z przydziału, usiadł przy stole i zabrał się za jedzenie. Reszta wzięła rzeczy wyglądające na bezpieczne – sałatkę ziemniaczaną, siekaną sałatę lodową polaną dressingiem majonezowym – jedna z dziewczyn wzięła tylko tę sałatę i siedziała nad nią z dziwną miną, druga dziewczyna nalała sobie zupę miso i tylko ją sączyła powoli… Szkoda nam ich było, bo japońskie tradycyjne potrawy są naprawdę przepyszne i stanowią sycące i pełnowartościowe śniadanie, tylko trzeba się odważyć i spróbować, a jak się nie wie, jak się co je to wystarczy popatrzeć na sąsiadów przy stolikach obok. A oni chyba spodziewali się bułeczek, wędliny, dżemu i kawy/herbaty, hm… ^^*~~
Po śniadaniu wymeldowaliśmy się z hotelu i poszliśmy spacerkiem na stację, gdzie złapaliśmy pociąg do Odawary. Zostawiliśmy plecaki w boksach bagażowych na stacji i poszliśmy na zamek.
Hakone Free Pass dał nam 10% zniżki na wstęp, więc wybraliśmy zbiorczy bilet do trzech miejsc – zamkowej wieży (czyli de facto zamku jako takiego), czasowej wystawy poświęconej samurajom oraz muzeum historycznemu zamku. Cały kompleks budynków został zrekonstruowany w latach 60-tych XX wieku i niestety widać, że jest to makieta dla turystów… Wiem, znowu narzekamy, ale akurat tutaj mamy do tego prawo jako osoby zainteresowane historią i jej odtwarzaniem! (pomijam taki drobny szczegół jak automaty biletowe, które niby pozwalają kupić bilety w czterech językach, ale po wybraniu angielskiego po prostu się pozawieszały na amen!…)
A propos tego, że makieta: konstrukcja budynku została odtworzona zdaje się z niemałym pietyzmem ale to można zobaczyć tylko na zdjęciach i modelach. Bo już wnętrze niczym nie różni się od budynku nowoczesnego – schody, ściany, podłogi, toalety etc. – to wszystko jest w 100% nowoczesne. I idealnie zakrywa odtworzoną konstrukcję. Dziwnie tak trochę, w zasadzie nie do końca pojmuję po co tak ale może jakaś idea za tym stała. Niestety wrażenia nie ma, bo zamek z zewnątrz niby historyczny ale zupełnie nowy a wewnątrz jak budynek biurowy pozostawia właśnie wrażenie makiety…
Najpierw weszliśmy na Zamkową Wieżę. To pięciopiętrowy budynek pokazujący historię powstania i rozwoju całego kompleksu zamkowego, wraz z dziejami jego kolejnych gospodarzy, wojen z sąsiadami, krótką historią kultury materialnej. Cóż z tego, że do poczytania na ścianach było wiele, skoro na 20 zdań po japońsku było jedno po angielsku, i to nie zawsze gramatyczne… Trudno, nasza wina, że się nie uczymy języka kraju, do którego przyjechaliśmy. Ale żeby na wystawie było kilka zbroi i mieczy, kilka talerzyków i jeden malowany parawan, to chyba lekka przesada!… Naprawdę nie ma innych obiektów kultury materialnej z okresu od XV-go do XVIII-go wieku?!…. A gdzie tekstylia, narzędzia rzemieślnicze, naczynia, przybory piśmiennicze, zabawki?… Zamiast zajmować dwa piętra rycinami przedstawiającymi kolejnych władców (w zasadzie same reprodukcje, powielone po kilkanaście razy w różnych formatach) i długaśnymi opisami bitew (w zasadzie jednej bitwy przegranej ostatecznie przez rodzinę, która zamek zbudowała i nim przez wiele lat aż do tego momentu władała), których i tak nikt nie czyta trzeba było powiesić kimona, porozkładać w gablotach rzeczy codziennego użytku, to jest ciekawe, widowiskowe i cieszy oczy zwiedzających.
Wystawa wspomina wielokrotnie o tym jakie duże wykopaliska przeprowadzono przy zamku ale już efektów owych wykopalisk specjalnie nie prezentuje. Normalnie jak u nas :-). Pamiętam jak dziś wizytę w muzeum miejskim w Pułtusku – milion zdjęć z ogromnych wykopalisk na rynku (to dość niepowtarzalne miejsce pod tym względem w skali naszego kraju), sporo opisów i trzy artefakty na krzyż w gablotach. A jak zapytaliśmy gdzie to wszystko dobro co tu znaleźli to młoda pani kustosz westchnęła, że “w magazynie w Warszawie”. Może tu też wszystko do magazynu do Tokio wywieźli? Przynajmniej z samej góry zamku jest ładny widok.
Z pewnymi nadziejami szliśmy na czasową wystawę “Duch samurajów”. Niestety!… Najpierw na wejściu przeczytaliśmy, że kuratorzy wystawy bardzo chcą przybliżyć również zagranicznym zwiedzającym, których jest coraz więcej, ducha samurajów, a potem znowu to samo – przy każdym eksponacie jedno zdanie po angielsku na dziesięć po japońsku, a eksponatów jak kot napłakał, kilka zbroi i mieczy, bo sala malutka, oraz przyjemna impresja artystyczna trwająca kilka minut. Spodziewałam się dowiedzieć czegoś o życiu samurajów, a nie zobaczyłam niczego, czego już wcześniej nie pokazano w Zamkowej Wieży…
Trzecim miejscem do zwiedzenia było Muzeum Zamku Odawara i znowu to samo – nieduże pomieszczenie, powtórzone tablice i ryciny z Zamkowej Wieży i mały pokoik z kabiną do zrobienia sobie pamiątkowego zdjęcia z podłożonym tłem zamku, gdzie po wrzuceniu 100 jenów spodziewaliśmy się takie zdjęcie sobie zrobić. Zrobiliśmy wszystko według opisu, maszyna nas ustawiła, wybraliśmy tło, wszystko było ładnie widać na ekranie, nacisnęliśmy guzik, zdjęcie się zrobiło, teraz należy poczekać 3 minuty i wyleci z rynienki w korytarzu. Wychodzimy na korytarz, widać dwie rynienki, jedna zalepione kartką z napisami po japońsku, druga nie zalepiona, więc czekamy cierpliwie. Po pięciu minutach idę po panią od biletów, tłumaczę co i jak, ona obejrzała zalepioną rynienkę, powiedziała, że niestety drukarka nie działa weszła do kabiny fotograficznej od drugiej strony i oddała nam naszą stujenówkę… Skoro mają tak dużo zagranicznych turystów, to tak trudno było nalepić kartkę “out of order“?…
Teraz pozostało nam już tylko potuptanie na stację i powrót do Tokio. Ponieważ czekała nas półtoragodzinna podróż a po śniadaniu zostało tylko wspomnienie, na stacji weszliśmy do baru automatowego Hakosoba i zjedliśmy po misce makaronu w bulionie z dodatkami. Polecamy tę sieciówkę – jest tanio i bardzo smacznie! ^^*~~
Jest wybitnie! Kakiage (to w mojej zupce na zdjęciu powyżej – cienko krojona mieszanka warzyw w tempurze) u nich pomimo tego, że nie jest na bieżąco przygotowywane, jest po prostu przepyszne i smakuje bardzo świeżo.
Wsiedliśmy do ekspresu linii Odakyu i po półtorej godziny wysiedliśmy na stacji Shinjuku. Kiedy po raz ostatni przepuszczaliśmy nasze bilety przez bramkę, zjadła je i już nie oddała, i tak zakończyła się nasza podróż z Hakone Free Pass. Generalnie bardzo polecamy kupienie takich passów, chociaż taką wycieczkę jak my zrobiliśmy w trzy dni można spokojnie zrobić w dwa, ale z drugiej strony bilet dwudniowy kosztuje tylko 500 jenów mniej, a można więcej pozwiedzać lub dłużej pomoczyć się w gorących źródłach. Jadąc do Hakone trzeba się spodziewać, że trafi się do jednego z kombinatów hotelowych, które nie mają za dużo klimatu, przynajmniej takiego, jakiego się spodziewaliśmy i jakiego doświadczyliśmy w Nikko za połowę ceny, jaką zapłaciliśmy za pokój z wyżywieniem w Hakone. Ale wycieczka była niesamowita i cieszę się, że wybraliśmy się do Hakone!
Po powrocie zafundowaliśmy sobie kawę i matcha latte w kawiarni Cisca, a potem już odpoczywaliśmy w hotelu. Wróciliśmy do Horidome Villa i dostaliśmy pokój na dziewiątym piętrze, tak samo jak poprzednio, ale dwa numery obok. Kiedy weszliśmy do środka, coś nam nie pasowało i dopatrzyliśmy się, że lodówka, która w poprzednim pokoju stała pod biurkiem tutaj stoi obok niego pod oknem. I nagle zgłupieliśmy kompletnie bo nie mogliśmy sobie przypomnieć, co stało w poprzednim pokoju obok biurka!… Coś musiało stać, co zajmowało miejsce lodówki… Tylko co? Pokój był identycznej wielkości przecież… Wreszcie poszłam po rozum do głowy i odszukałam na blogu zdjęcia sprzed kilku dni i EUREKA!… W miejscu lodówki był kwadratowy słup konstrukcyjny, dlatego lodówka stała pod stołem… Czyli zdjęcia się przydają, kiedy pamięć zawodzi! *^V^*
Jeszcze jedna ciekawostka – około godziny 19:00 w sklepach spożywczych zachodzi zjawisko przeceniania produktów szybko-psujących się. Onigiri, sałatki, mochi, dania gotowe dostają nowe ceny albo nalepki z obniżką procentową. Na przykład nasze dania kolacyjne zostały przecenione o 20 procent. ^^*~~ Pamiętam, że w Kyoto w sklepie przed 19:00 przy półkach z takimi potrawami czyhała wataha gospodyń domowych, a kiedy tylko pracownik sklepu ponaklejał nalepki z obniżkami, rzucały się do półek i wymiatały co się dało! *^O^*
W centrum Tokio gdzie de facto mieszkamy takie przeceny są w sklepach takich jak Petite Maruetsu (małych supermarketach, bo dużych w centrum raczej nie ma), w konbini nic się nie przecenia tylko zmienia towar na nowy. No i tu nie było takiego stadka gospodyń domowych ale pewne zagęszczenie ruchu zaobserwować można było i tak, a towaru przecenianego jest naprawdę sporo i jest w czym wybierać. Ot – kolejny ciekawy zwyczaj o którym warto wiedzieć na wakacjach. Raz, że 19:00 (przynajmniej dla nas) to jest mniej więcej ten moment kiedy powoli schodzimy do hotelu. Tu się latem o 18:00 ciemno robi a o 17:00 zamykają muzea i ogrody więc często też jest to dla nas koniec zwiedzania i trafiamy idealnie. Dwa, że te gotowe posiłki są smaczne i urozmaicone więc jak się nie ma siły za bardzo jeszcze gdzieś iść na kolację to w sam raz po drodze do hotelu można się zaopatrzyć, a potem podgrzać na zakończenie dnia po ciężkich godzinach blogowania… Oyasumi ;-).
Asiu, ciekawe te Twoje japońskie opowieści . Podziwiam Cię bardzo, że na bieżąco to wszystko relacjonujesz . Pozdrawiam 🙂
Nie jestem na bieżąco, mam dwa dni opóźnienia… ^^*~~ Ale mam nadzieję, że dziś trochę nadrobię!