Trzeciego dnia obowiązywania naszych Tokyo Wide Pass mieliśmy zaplanowaną wycieczkę do Chiby. Robert od dawna chciał zwiedzić tę dzielnicę i teraz nadarzyła się okazja, żeby pojechać tam za dobrą cenę (TWP pozwala nam jeździć za mniej więcej połowę ceny biletów kupowanych pojedynczo a na dłuższej trasie to robi różnicę).
Tak na prawdę to w Chibie nie za wiele jest do zwiedzania, ale Gibson, Cyberpunk i te sprawy… Rozumiecie?
Ale… plany uległy zmianie.
Robert postanowił, że koniecznie musimy wrócić pod wiszący most Hashidate i popływać w oceanie!
Tak samo jak w środę wsiedliśmy na stacji Tokyo w Odoriko Ltd. Express, tym razem o 10:00 i tuż po 12:00 wysiedliśmy w Izu Kogen. Przy stacji był mały uroczy ogródek, w którym znajdowało się źródło zwane Spa Fortuny, i w którym należało obmyć nasze pieniądze, żeby się mnożyły! *^w^*
Co też uczyniłem i teraz czekam na efekty. Ale tak na marginesie: to jest stacja kolejowa, tak? Normalna, prywatna (bo Izukyu) ale jednak kolejowa. I co, można? Stacja jest bardzo elegancka choć w sumie prosto zbudowana. Ma ładne wnętrza, z zewnątrz też niczego sobie, różne udogodnienia, małe centrum handlowe itp. Oraz mały ogród. O ile można powiedzieć, że centrum handlowe to zawsze przecież zysk komercyjny i to się opłaca to już przecież taki mikro park w środku raczej komercyjnie się nie sprawdza. A jest. Kolejowy business służy lokalnej społeczności, zapewne mu się opłaca choć być może nie chodzi o stricte finansowy zysk. Można? A przecież to Izu-Kogen to jest wiocha. Ok, w sezonie są turyści i jest lepsza kasa więc można też i więcej wydać ale fakt, że komuś się chce jest wart podkreślenia. Staram się bardzo unikać porównań do “gdzie indziej” bo już za dużo tego marudzenia było ;-).
Spacerkiem udaliśmy się na wybrzeże i zeszliśmy nad ocean, do małej niecki wypełnionej morską wodą.
Od siebie dodam, że owa “niecka” to jest to miejsce ze zdjęć sprzed dwóch dni. Zdjęcie tego nie oddaje, ale tam jest kilkanaście metrów do zejścia po stromych (bo częściowo naturalnych) bazaltowych stopniach w dół klifu. Na szczęście w strategicznym punkcie są łańcuchowe poręcze.
Wtedy przekonałam się, że to rozrywka nie dla mnie z bardzo błahego powodu – mojego zwichrowanego błędnika! Zejść na dół dałam radę, chociaż z trudem, ale łażenie po mokrych śliskich kamieniach obrośniętych ostrymi wypustkami, a każdy z nich jest innej wielkości, wysokości i kształtu – to dla mojego błędnika było stanowczo za wiele! Natychmiast zaczęłam gubić poziom a grunt mi falował nie gorzej niż morskie fale dookoła, zatem usiadłam grzecznie w jednym miejscu i cierpliwie poczekałam, aż Robert się wypływa za wszystkie czasy.
W drodze powrotnej do stacji Izu Kogen posililiśmy się onigiri a potem złapaliśmy lokalny pociąg do Kinomiya. Żeby nie było tak, że “zmarnowaliśmy” naszą kartę kolejową tylko na ponowne przyjechanie na Izu, żeby się wykąpać w morzu, Robert przeszukał ofertę lokalnych atrakcji. Naszym celem był Park Śliw 熱海梅園.
Niestety jest on najpiękniejszy na przełomie stycznia i lutego, kiedy kwitną drzewa śliwkowe, tego dnia sprawiał wrażenie wymarłego i opuszczonego… (oprócz nas w tym czasie odwiedzili go tylko pani z pieskiem, pan bez pieska i małżeństwo z grubym pieskiem ^^*~~). Wszystkie budki sprzedające zazwyczaj przekąski były pozamykane. Natomiast sam park jest urokliwy i na pewno warto było się w nim przespacerować.
Ponieważ od kilku dni łazimy po przyrodzie dzikiej od tychże samych kilku dni regularnie natykamy się na motylki. Zresztą te motylki są też i w parkach w Tokio, choć w mniejszym zagęszczeniu. Że cykady tu są wielkie i grają tak, że plomby z zębów wypadają to już wspominaliśmy i nagrywaliśmy. Ale motylków nie było, bo choć wielkie jak bombowce latają niby powoli to jednak upolować aparatem nie tak łatwo. Aż w końcu tu się zasadziliśmy i są. Znów: nie do końca to widać ale one mają skrzydła o powierzchni mniej więcej mojej dłoni albo i lepiej. Jak się taki tobą zainteresuje i poleci w twoim kierunku to się człowiek odruchowo uchyla… Cytując jedną naszą ulubioną koleżankę: “a wszyscy tylko ‘motylki, motylki!'”.
Następnie poszliśmy na stację Atami, gdzie odwiedziliśmy stujenówkę CanDo, zjedliśmy szybką przekąskę z Family Mart (pierwszy nikuman tego roku! ^^*~~) i wsiedliśmy w pociąg do Tokyo.
Kolację tego dnia zjedliśmy w Tempura Tendon Tenya.
Gdzie miła pani kelnerka w wieku szkolno-średnim (najwyraźniej pracująca tam dorywczo po szkole, czyli baito, czyli jak w anime!) zaatakowała nas angielskim menu i angielskim swoim. A my trochę zgłupieliśmy bo kto by chciał po angielsku gadać w Japonii, tak? No to dalej do niej po japońsku. Żona, wiadomo, dobrze. Ja zaś nie i może dlatego wyszła pewna konfuzja i dziewczę pomyliło zamówienie. Trochę, ale zawsze. Zaczęliśmy ze zdziwieniem kartę przeglądać, żeby sprawdzić czy to może my coś pochrzaniliśmy – ale podczas składania zamówienia oprócz gadania kilka razy pokazywaliśmy palcem na obrazki!, chyba ktoś z załogi to wypatrzył, no i dopiero się zaczęło! Rwetes i zamieszanie nie lada, starsza pracownica przeprasza, młodsza przeprasza i się kłania, w tempie ekspansji supernowej zamówienie jest zamieniane na właściwe, kelnerka przeprasza, następnie poprawiony rachunek trafia na stół a kelnerka przeprasza. Na koniec jak już jedliśmy podeszła do nas taka dziewczynka w stroju uczennicy i jeszcze raz przeprosiła. Chwilę nam zajęło zorientowanie się, że to ta sama kelnerka tylko już po pracy i idzie do domu. No ale chyba jej nie wywalili, po prostu było już po 21:00 i skończyła zmianę. Ale tyle było wcześniej zamieszania, że od razu oboje tak pomyśleliśmy i małom się nie zakrztusił. Ale dziewczę jeszcze na odchodnym nawiązało do mojej koszulki mówiąc, że też lubi Rammstein i uśmiechnięte wyszło. Także chyba pracy nie straciła, albo jej może nie lubiła? Na koniec zaś przy płaceniu okazało się, że albo nam coś w ramach przeprosin dali gratis albo się pomylili o niecałe 200JPY. Tłumaczenie tego prawdopodobnie wywołało by kolejne zamieszanie, uznaliśmy, że nas to przerasta…
Na koniec kilka nocnych zdjęć dzielnicy Tokyo. Gdzie byliśmy wcześniej, przed tempurą. To tak w kwestii formalnej ;-).
Elegancko, co nie?
I tak zakończyła się nasza przygoda z Tokyo Wide Pass. W przyszłym roku prawdopodobnie kupimy inny rodzaj karty kolejowej – na przykład taki, który kosztuje 17000 jenów i jest ważny przez pięć dowolnie wybranych dni w okresie dwóch tygodni. Obejmuje ona więcej pociągów (więcej shinkansenów) co pozwala pojechać dalej i lepiej rozłożyć wycieczki, robiąc przerwy na odpoczynek. Karta trzydniowa wymaga trzech dni w podróży co jest dość męczące. Na szczęście teraz przed nami długi weekend, ma być deszczowo bo od południa wreszcie dotrze do nas hamujący już tajfun. Także pranie i odpoczynek.
jestem zdecydowaną fanką japońskich parków nawet poza sezonem :3
przez tą waszą wycieczkę nabrałam ochoty na inrizushi, czas pójść po tofuowe saszetki i je sobie zrobić
Japońskie parki są moim zdaniem tak zaprojektowane, zarówno pod względem architektury krajobrazu jak i doboru roślin, że są ciekawe o każdej porze roku. U nas jak w parku są róże i sosny, to na jesieni kiedy kwiaty przekwitną robi się nuuudno…..