Na drugi kierunek podróży wybraliśmy górę Fuji, w związku z czym w czwartkowy poranek przejechaliśmy najpierw ze stacji Kanda do Shinjuku, a nastepnie do Otsuki (Kaiji limited express linii Chuo, ok. godzina drogi), a następnie przesiedliśmy się na linię Fujikyu do Fujisan View Express i po godzinie dotarliśmy do Fuji Highland.
Dziś znów poświęciliśmy szansę na fajniejszy pociąg na korzyść snu i wygody, no bo oczywiście Kaiji jest fajny i w ogóle ok, bo E257 został wprowadzony w 2001 roku i jest jeszcze wygodniejszy niż Odoriko ale na tej trasie można się załapać na Azusę albo nawet Super Azusę. Pierwsza z lat 70-tych z bardzo Falloutowym (w sensie gry Fallout) wyglądem, druga dużo nowsza ale nawiązująca do oryginalnego designu. A nawet jakbyśmy nie poświęcili to po prawdzie po prostu za późno wpadliśmy na to, że trzeba te rezerwacje porobić… Ech…
No ale za to mogłem się przynajmniej nacieszyć Fujisan View Expressem, który jest bardzo zgrabnym pociągiem zarówno z zewnątrz jak i na zewnątrz. No jak ja bym chciał, żeby u nas też takie były… To na zdjęciach to jest prawdziwe klejone drewno, żadna tam okleina. Możliwe, że nawet bambusowe, bo czemu nie, ale jakie poczucie luksusu daje! A to zwykły w sumie pośpiech jest, tyle, że w okolicach atrakcji turystycznej jeździ.
Tokyo Wide Pass pozwolił nam po prostu przejść z pociągu do pociągu kiedy duża grupa podróżujących musiała stanąć w kolejce do kasy po osobny bilet.
Niestety oprócz garstki Japończyków i obcokrajowców nieazjatyckich towarzyszyła nam w pociągu wielka wycieczka Chińczyków, a jak ktoś kiedyś spotkał chińskich turystów, szczególnie w dużej masie, to zrozumie co mam na myśli… Chińczyk nie liczy się z otoczeniem, gada i śmieje się na cały regulator, głośno rozmawia przez telefon (również w pociągu!…), wycieczka chińska rozpycha się, nawołuje, wymienia uwagi i klaszcze. Od razu poczuliśmy się jak w grupie rodaków, hm…. Wycieczka ta wysiadła z nami na Fuji Highland, na szczęście ich celem podróży był… park rozrywki o tejże nazwie (Fuji-Q Highland), zlokalizowany tuż obok stacji, pełen karuzel, roller coasterów i inszych wariactw. Kiedy już zniknęła nam z oczu, spokojnym spacerkiem udaliśmy się w swoją stronę.
Ano właśnie tak też sobie pomyślałem obserwując owych Chińczyków: my doprawdy jesteśmy narodem azjatyckim w sensie kulturowym ;-). Z dokładnością do tego klaskania na cześć pani, co się prawie na pociąg spóźniła ale tylko prawie i reszta wycieczki ją powitała. Gdyby nie skrajnie różny język (no i rysy twarzy) byłbym pewien, że to nasi. A i w tej grupie przecież była jedna pani taka jak my – spokojna, troszkę zażenowana zachowaniem swoich towarzyszy ale jednak będąca częścią tej grupy…
A co do rollercoasterów to plakat przed Fuji-Q Highland sugerował, że mają kolejkę o największej stromiźnie na świecie… No i sprawdzam, i na stronach twierdzą, że mają (121st.) taki i inne też niczego sobie… O, ten widzieliśmy przez parkan. I wystarczy jak dla mnie. Ale jak ktoś lubi to chyba warto się wybrać.
Naszym celem absolutnie nie było wspinanie się (ani wjeżdżanie) na samą górę Fuji! Jak wiadomo każdą górę najlepiej podziwia się z daleka i od dołu (Japończycy mają na to osobne słowo: 遥拝), wtedy najlepiej ujawnia się jej urok w pełnej krasie. *^V^*~~ Tak więc, zamiast pchać się na górę poszliśmy zwiedzić Fujisan World Heritage Centre.
To muzeum powstało w 2016 roku, trzy lata po tym jak góra Fuji została wpisana na listę światowego dziedzictwa kulturowego Unesco i składa się z dwóch budynków i tarasu widokowego. Część wystawy jest darmowa, druga część jest płatna (420 jenów) a obydwie przedstawiają historię powstania Fuji i jej znaczenie kulturowe i duchowe. Na miejscu jest też sklep z pamiątkami i kawiarenka, oraz można sobie zrobić zdjęcia na tle ukiyo-e. ^^*~~
Zwiedzanie Fujisan World Heritage Centre zakończyliśmy akurat w momencie, kiedy podjechały autokary z wycieczkami, więc żwawo wyruszyliśmy w kierunku drugiego celu wycieczki, a mianowicie jeziora Kawaguchi.
Za 930 jenów można tu odbyć 20-stominutowy rejs po jeziorze, podczas którego słuchamy opisu okoliczności przyrody i podziwiamy górę Fuji w całej okazałości. I muszę przyznać, że robi ona ogromne wrażenie i rozumiem, dlaczego jest tak poważanym symbolem dla Japończyków. Po pierwsze, nie jest częścią większego łańcucha tylko samotnie dominuje nad kilkoma pobocznymi górami i dolinami. A kiedy człowiek sobie uświadomi, że to nie jest po prostu wypiętrzony stały masyw górski jak w Polsce a młody wulkan, który może w każdej chwili wybuchnąć i wypluć z siebie morze lawy, zalewając okoliczne miejscowości, to nagle mieszkanie w tych okolicach nabiera nowego wymiaru. Zaczynam rozumieć japońskie pojęcie しょうがない czyli luźno tłumaczone “skoro nic nie mogę poradzić na ten problem to trudno i przestaję sobie nim zaprzątać głowę, a skupię się na problemach, na które mogę znaleźć rozwiązanie”. Jeśli całe życie mieszkasz pod wulkanem (Fuji nie jest przecież jednym wulkanem w Japonii!), na ziemi targanej trzęsieniami ziemi, tajfunami i zagrożonej tsunami, to po prostu trzeba zapomnieć o przejmowaniu się pierdołami i skupić się na życiu każdą chwilą, bo nie wiadomo, czy nie będzie ona ostatnią. Stąd zapewne wywodzi się japońska celebracja życia – uwielbienie sezonowości (łapanie przemijających przejawów piękna natury jak oglądanie kwitnących drzew wiśniowych czy jesiennych liści, sezonowe produkty spożywcze wprowadzane do sprzedaży z wielką pompą w miarę ich dojrzewania), skupienie na detalach (ceremonia parzenia i picia herbaty, szczegółowość i piękno opakowań). Ta moneta ma oczywiście drugą stronę – nadmierne skupienie się na jakiejś czynności i powtarzalność może wykształcić wysoką specjalizację ale też bezmyślną mechaniczność bez wyobraźni, o co często Japończycy są posądzani. W każdym razie, spotkanie z górą Fuji mnie też w jakimś stopniu dotknęło i zmieniło, jeszcze bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, że życie jest ulotne i za krótkie, żeby go nie łapać za gardło i nie cisnąć jak cytrynę! *^0^*~~
Zrobiliśmy jakieś 136 widoków góry Fuji w formie zdjęć a tu żona wrzuca jedno… Ale… No tak naprawdę jedno wystarczy.
A wracając do naszej wycieczki, po rejsie posililiśmy się lodami z automatu i poszliśmy na stację Kawaguchi, skąd liniami Fujikyu a potem Chuo z dwiema przesiadkami (w Otsuki i Takao) wróciliśmy do Tokio.
Albowiem ponownie dotknął nas problem braku szybszych pociągów (znaczy tych pospiesznych) po godzinie 15:00 poza sezonami. Tu też były shinkanseny oczywiście. Tu też nie obejmuje ich Tokyo Wide Pass. Następnym razem kupimy sobie lepszy, te lepsze już obejmują.
Ale ponieważ godzina była jeszcze młoda – 18:45, wysiedliśmy po drodze w dzielnicy Nakano, żeby pobuszować w sklepach z figurkami i lalkami w Mandarake na Nakano Broadway. Znacie ten pasaż handlowy z naszych poprzednich wyjazdów, tak więc nie będę się powtarzać i tylko wrzucę kilka aktualnych zdjęć. Niewiele się zmieniło, może to, że czwarte piętro zrobiło się mocno lalkowo-zabawkowe.
Kolację zjedliśmy w sieciówce Fuji soba – skoro rano odwiedziliśmy górę Fuji to wydawało się to logicznym zakończeniem dnia. *^v^*
tej wycieczki to ja wam strasznie zazdroszczę. choć ja osobiście miałabym ochotę wdrapać się i na fuji. ale zapewne znowu pojedziemy w nieodpowiednim sezonie na tą wspinaczkę. ech życie.
Były jakieś fajne dollfy w nakanowym Mandarake?
Ja się nigdy nie wdrapię, bo nie znoszę chodzenia po górach, pewnie ze względu na moje problemy z sercem szybko się męczę i nie daję rady. Ale z daleka góra Fuji i tak robi niesamowite wrażenie, polecam!
Była bardzo pożółkła główka F-01 i całkiem niezła Sch C, poza tym dużo żółtych biedaczek… ^^*~~