Co by to były za wakacje bez pływania w morzu!…. *^o^*~~~
Żadne, szczerze mówiąc. Dlatego w piękną słoneczną niedzielę pojechaliśmy na plażę, przy której rezydencję postawił sam cesarz! Trudno o lepszą rekomendację. ^^*~~
Najpierw pociągiem linii Sobu Yokosuka w trochę ponad godzinę dotarliśmy do stacji Zushi, a potem autobusem (ze stanowiska nr 3, jakby ktoś kiedyś potrzebował ten informacji, bo napisy są tylko w kanji) w 20 minut dotarliśmy do Isshiki Kaigan (一色海岸). Tam już wystarczyło przejść przez ulicę na drugą stronę, potuptać chwilę między domami i nagle naszym oczom ukazała się wooooooda! *^O^*
Dużo ludzi pływało na najróżniejszych sprzętach wodnych (jeden pan pływał nawet z dwoma psami!), ale oprócz kilku dzieciaczków chlapiących się tuż przy brzegu nikt jakoś nie pływał wpław, i niebawem przekonaliśmy się, dlaczego…
Szybko wskoczyliśmy w kostiumy kąpielowe (Michał odmówił i zajął się robieniem zdjęć a potem ukrywaniem się pod parasolką, jak japońsko!…. *^w^*) i zaraz Robert płynął w kierunku wyspy, a ja trenowałam żabkę wszerz i wzdłuż.
Pływam sobie, pływam, i nagle poczułam, że szczypie mnie łydka. Pomyślałam, że trafiłam pod wodą na kamień czy patyk, ale nie pamiętałam uderzenia czy zadrapania. Dopiero kiedy Robert przypłynął z wysepki i pochwalił się, że…. sparzyła go meduza, zrozumiałam, że ja też miałam z nią spotkanie! ><
Na szczęście poparzenia nie były mocne, są takie gatunki meduz, których jad potrafi sparaliżować człowieka, po tych mamy tylko niewielkie czerwone ślady na nogach, ufff!… Pewnie gdyby tutaj były tak silnie trujące meduzy, byłby całkowity zakaz pływania.
Na japońskiej plaży było sporo turystów, ale wszystkie kobiety były ubrane od stóp do głów, w długie spodnie lub czarne grube rajstopy i spódnice, bluzy, kapelusze, okulary, a w ogóle siedziały pod namiotami… A faceci? Gapili się w swoje komórki!
Woda wyciąga, jak to się mówi, więc po pływaniu nieźle zgłodnieliśmy (a Michał od trzymania parasolki! *^v^*). Poszliśmy więc w miasto, żeby poszukać czegoś ciepłego do jedzenia.
Długo nie mogliśmy niczego znaleźć, lokale były pozamykane albo były to luksusowe restauracje przy hotelach, aż w końcu Robert wypatrzył jedno miejsce…
Escape Food & Drink. Wchodziło się po rozklekotanych schodkach, sam bar to była buda z blachy i drewna, która wyglądała, jakby mogłaby się rozpaść od mocniejszego kichnięcia a w środku był specyficzny wystrój pomieszania z poplątaniem, coś na kształt knajpy na Jamajce w składzie staroci, każdy mebel był z innej bajki a przybyszów witał rozszczekany wesoły kundelek. *^v^*
Obsługa mówiła tylko po japońsku, ale daliśmy radę się dogadać i dostać bardzo smaczny obiad – ryż z glonami, smażone mięsko z warzywami, jajkiem sadzonym, kimchi i surówką z sałaty i pomidora. Atmosfera była bardzo luźna, wakacyjna a porcje ogromne! Wieczorami schodzą się tam pewnie okoliczni mieszkańcy, na głaskanie piesa, piwo i słuchanie reggae. *^-^*
Zmęczeni morzem i słońcem wróciliśmy do hotelu, co zajęło nam trochę czasu (Robert drzemał w pociągu ^^). Na kolację kupiliśmy sobie w sklepie pieczonego słodkiego ziemniaka, który bardzo nam posmakował. Byliśmy na plaży, wakacje można uznać za zaliczone! *^o^*
BRRRRRR jak tylko zauważam meduzę – wyskakuję z wody, nie ma zmiłuj! Pewnie bym uciekała stamtąd w popłochu i nie ruszała się z piasku…
Też bym tak zrobiła, gdybym ją zauważyła, ale musiała mnie podejść po kryjomu, skubana!….
Myślę, że też siedziałabym na plaży ubrana na czarno 🙂 🙂 🙂
Ja wolę filtr 50+ i pływanie, woda to moje naturalne środowisko! *^o^*