Kiedy trzy lata temu wróciłam z Japonii i cierpiałam z powodu powrotu niektórzy pisali mi, że to normalne po wakacjach, że na początku zawsze się tęskni, że muszę trochę odczekać, wrócić do codzienności w Polsce i mi przejdzie. Nic takiego się nie stało. Oczywiście z czasem wróciłam do rutyny dnia codziennego, bo po prostu nie miałam innego wyboru – nie mogłam miesiącami nic nie robić tylko oglądać zdjęcia z wyjazdu i chlipać po kątach. Zebrałam się w sobie, zapisałam na kurs języka japońskiego i wytrwałam w nauce, nawiązałam nowe japońskie znajomości. Przez cały ten czas nie było dnia – serio!, żebym nie wracała wspomnieniami do naszych wakacji i nie obmyślała sposobów na powrót do Tokio, na stałe albo chociażby znowu na urlop. Po trzech latach nie jestem jakoś szczególnie bliżej możliwości wyjechania do Japonii na stałe, ale przynajmniej udało nam się ponownie zorganizować wakacje w Tokio! *^0^*
Zapis naszej poprzedniej japońskiej przygody na tym blogu okazał się chyba interesujący dla moich czytelników i na pewno została nam wspaniała pamiątka pod postacią pamiętnika ukazującego dzień po dniu nasze wakacje, ale jak już kiedyś wspominałam, już po kilku dniach zorientowałam się, jak bardzo takie pisanie jest dla mnie męczące. Po całym dniu najróżniejszych wrażeń i aktywności moi koledzy brali długą kąpiel, oglądali sobie telewizję albo po prostu kładli się spać, a ja spędzałam dwie godziny na wybieraniu i edycji zdjęć, i pisaniu wpisów na bloga… Dlatego tym razem nie obiecuję, że będę zdyscyplinowana i notka będzie się ukazywać każdego dnia. A jeśli tak, to być może będzie miała ona inną formę niż dotychczas. (A może będę miała czas i siłę na codzienne pisanie epistoły, kto wie?… Ale wolałam uprzedzić, żeby potem nie było, że nie piszę… *^v^*)
W każdym razie, początek naszych wakacji przypadł na dzień moich imienin! *^0^* Ściskam serdecznie wszystkie inne Joanny, które wczoraj świętowały! Od tygodnia z niepokojem śledziłam prognozę pogody na ten dzień, bo wiem, że gdy jest deszczowa pogoda, to samoloty startują w taki sposób, który przyprawia mnie o wyrywanie Robertowi ręki z tułowia i krzyczenie “Rozmyśliłam się!!! Wysiadam!!!”.
Na szczęście samoloty linii Emirates to zupełnie inna klasa niż ciasna skorupka BA, jaką poprzednim razem lecieliśmy do Londynu w drodze do Tokio (te BA’owe żałosne kanapki z serem!… ><), na długo przed podróżą mogliśmy sobie wybrać miejsca i rodzaj posiłków, a te linie lotnicze są słynne z pysznego jedzenia! ( i takie też było)
(Osoby, które są tutaj po raz pierwszy uprzedzam lojalnie, że my uprawiamy przede wszystkim jedzenio-turystykę, więc o jedzeniu będzie dużo i często! *^V^*) Oczywiście żeby się człowiek nie nudził podczas kilkugodzinnego lotu, do wyboru mamy różne atrakcje wbudowane w fotel – gry, filmy, muzykę. A stewardessy mają piękne uniformy i nakrycia głowy! Przez pierwszą część lotu do Dubaju (6 godzin) świętowaliśmy moje imieniny, tym bardziej, że pan steward z własnej woli za każdym razem podawał nam podwójne dawki alkoholi… *^o^*
Połączenia lotnicze wybieraliśmy pod kątem ceny, więc dostały nam się niezbyt fajne godziny – kilka godzin oczekiwania na przesiadkę w środku nocy na lotnisku w Dubaju. Ale, jak się oczywiście można było spodziewać, lotnisko w Dubaju jest ogromne i nie zasypia (jak nasze, sesese…. ><), więc poszliśmy sobie na zwiedzanie sklepów wolnocłowych. Robert bardzo chciał mi kupić prezent imieninowy, ale nie chciałam niczego z perfum, ekskluzywnych kosmetyków czy torebek, a piękna złota biżuteria była daleko poza naszym zasięgiem finansowym (to słaby pomysł wydać pieniądze na wakacje jeszcze przed ich właściwym rozpoczęciem…). Dlatego kiedy trafiłam na stoisko Bootsa kupiłam sobie tylko wazelinę do ust (swoją zapakowałam do dużej walizy, sierotka…) i osławiony przez vlogerki krem do rąk Soap&Glory Hand Food, będziemy testować. *^v^*
Ponieważ mieliśmy cztery godziny oczekiwania na kolejny lot, przysługiwał nam darmowy voucher na posiłek w którejś z wybranych z listy restauracji na terenie lotniska. Oczywiście nie spodziewałam się, że będzie to trzydaniowy obiad, ale to co wybraliśmy przeszło nasze oczekiwania… Taste of India brzmiało zachęcająco, a Chicken Butter Masala okazał się dwoma kęsami kurczaka w cienkim sosie, do tego była porcja dala, w którym na próżno można było szukać jakichkolwiek ziaren, raita która obok ogórka nawet nie leżała i dwa placki paratha, moim zdaniem najmocniejszy punkt tego posiłku. A wszystko rzucone chochlą jak z łaski w plastikowy pojemnik… Chyba nie bez powodu indyjsko wyglądające rodziny siedzące wokół nas jadły jedzenie z MacDonaldsa…
Może trzeba było jednak iść do normalnej płatnej restauracji, na przykład którejś z tych: (z dedykacją dla naszych znajomych Ajriszów *^0^*)
Druga część podróży (9,5 godziny) minęła nam głównie na próbach spania w niewygodnych pozycjach na lotniczym fotelu, brrr….
Z ciekawostek z podróży: na lotnisku w Warszawie przed nami przez odprawę bezpieczeństwa szedł starszy pan który miał w kieszeni spodni…. scyzoryk o milionie różnych ostrzy!!!!! I co najzabawniejsze (albo idiotyczne…), dyskutował z celnikiem i ten w końcu mu ten nóż przepuścił przez hymanna i oddał! A na lotnisku w Dubaju byliśmy świadkami takiego obrazka: nasza rodaczka z miną cielęcia i uporem maniaka wpychała kartę płatniczą do rozmieniarki do banknotów (z wielkim napisem CHANGE) w automacie sprzedającym kawę, w tym samym czasie naciskając mocno losowo wybrane przyciski przy kawach do kupienia…… Aż dziw, że jej ta rozmieniarka nie rozmieniła karty na konfetti! *^0^*
Na szczęście po wylądowaniu na lotnisku w Tokio czekały nas już same miłe rzeczy!
Na przykład upalna pogoda o temperaturze 33 stopni i wilgoć. (po ostatnich zimnych dniach w Warszawie miła odmiana! *^v^*)
Od razu jeszcze w oczekiwaniu na pociąg do Tokio zaczęliśmy się nawadniać i witaminizować, żeby pozbyć się posamolotowego kataru. *^v^*
Teraz czekało nas 80 minut podróży pociągiem i żałowałam, że nie lądowaliśmy w Tokio za dnia, jak poprzednim razem, bo nie mam ani jednego zdjęcia z drogi z lotniska, za oknami po 18:00-tej było już kompletnie ciemno!
I już niebawem zawitaliśmy do hotelu, mieszkamy w Horidome Villa, który leży przy stacji metra Ningyocho (Dzielnica Lalek, jak adekwatnie! *^o^*).
Pokój jest oczywiście wielkości znaczka pocztowego (zgodnie z naszymi oczekiwaniami), ale ma wszystko, czego potrzebuje turysta spędzający całe dnie na zwiedzaniu miasta – wannę, łóżko, telewizor, washlet i darmowe Wi-Fi! *^0^*~~~ Dodatkowo w naszym hotelu jest na miejscu darmowy kącik z kawą i pralnia na monety, więc nie będziemy się musieli martwić szukaniem takiego przybytku na mieście.
Naprzeciwko hotelu znajduje się nasza mekka, do której od razu poszliśmy na późną kolację – bar Yoshinoya! Klasyczna potrawa salarymana, gyudon, czyli micha ryżu a na nim duszona cieniutko krojona wołowina z cebulą i przyprawami. *^0^*~~~ Ja zajadam wersję “czystą”, jedynie z dodatkiem marynowanego imbiru i ostrej mieszanki pieprzów (plus zupa miso zamówiona osobno), a Robert z dymką i surowym jajkiem. Gdyby nie przyzwoitość, to siedzielibyśmy tam całą noc i zamawiali kolejne porcje… *^v^*
A wracając z ciepłej kolacji zawitaliśmy do konbini Family Mart i znaleźliśmy tam wszystko, czego potrzeba na wieczór przy komputerze i pisaniu bloga – kareman dla Roberta (bułeczka na parze z nadzieniem z curry), kanapka z jajkiem, suszona ośmiornica i piwo Asahi (edycja jesienna, chociaż jesieni w naszym rozumieniu tutaj jeszcze długo nie będzie…).
To tyle na dziś, moi drodzy, przepraszam za jakość zdjęć w tym wpisie, ale w trakcie podróży nie wyciągaliśmy porządnego aparatu z plecaka i posługiwaliśmy się tylko małym Pentaxem i komórką LG. ^^ Jutro ruszamy w miasto z lepszym sprzętem i obiecuję jeszcze bardziej apetyczne zdjęcia jedzenia! *^0^* A teraz idę odespać zgubione po drodze 7 godzin, bo u nas jest już po północy!
PS.: Serdecznie polecam koleżankom tusz do rzęs Rimmel Lash Accelerator! Nie jest wodoodporny, a na moich oczach wytrzymał ponad 20 godzin podróży, nawiewu, wilgoci z powietrza, kilkukrotnego pryskania wodą termalna po twarzy, zapuszczania kropel do oczu, spania w osłonce na oczy… Nie rozmazał się, nie pokruszył, jak go zmywałam przed snem to wyglądał tak samo, jak tuż po nałożeniu. *^o^*~~~
PSII: Możecie mnie też śledzić na Instagramie, za kilka dni powinnam mieć mobilny internet na stałe przy sobie i postaram się wrzucać urywki z naszej podróży na bieżąco.
Czytałam tego bloga przed moim wyjazdem do Japonii i bardzo się cieszę, że będę mogła znowu uczestniczyć w Waszych przygodach!^^ Tym bardziej, że nocujecie w tym samym hotelu co ja rok temu xDD Hotel, obsługa i okolica bardzo przyjemna, no i pełno konbini obok.,Tylko nie radzę zostawiać pokoju z karteczką do wymiany samych ręczników, bo zamiast wymienić zostawią je pod drzwiami razem ze szlafrokami i całym ustrojstwem i potem nie ma gdzie tego trzymać xD
Bardzo nam miło! Zapraszamy do śledzenia naszych przygód. *^o^*
Hotel na razie bardzo nam się podoba, weźmiemy pod uwagę Twoją przestrogę!
Dlaczego, jak czytam Twoje posty, to zawsze robię się głodna? 😛
Bo my ciągle coś jemy! *^0^* Dlatego nigdy nie byłam i nie będę chuda, ale co tam, jedzenie jest tego warte. ^^
Ależ super! Cieszę się, że podróż minęła bezproblemowo i czekam teraz pilnie na wszelkie relacje! 🙂
Pierwszy dzień, i już był pełen wrażeń! Zaraz siadam do segregacji zdjęć. *^o^*
straszliwie się cieszę, że dolecieliście cało i zdrowo :3
już na wstępie narobiłaś mi smaku gyudonem ;__; czekam na dalsze jedzenie,eee… to znaczy zwiedzane atrakcje turystyczne, chciałam powiedzieć 😉
I jeszcze raz wszystkiego najlepszego z okazji imienin :*
Ja wiedziałam, że ta Yoshinoya czeka na mnie na skos przez ulicę od hotelu! *^o^*~~~ Dzisiaj znowu jedzenia było sporo, hm… ^^
Serdecznie dziękuję!!!
Pozdrów Totoro, jak spotkasz! :* Całusy z Angleji
Dziękuję, pozdrowię! Już ich kilku dzisiaj widziałam, w różnych rozmiarów, wszystkie pluszowe. *^o^*
Super, że tym razem też będziesz blogować z Japonii 😀 Ostatnio obserwowałam… nie pamiętam jak?… ale teraz dodałam na bloglovin do katalogu “must read” :DDD
Tusz do rzęs wypróbuję na pewno, dzięki! Jestem strasznie niezadowolona z ostatnio kupionego Manhattan Ultimate Long&Curl…
Bardzo mi miło! *^0^*~~~
Jakoś nie mam zaufania do Manhattanu… Testuję teraz błyszczyki, ale nie są zbyt trwałe. Tylko uprzedzam, że ten Rimmel daje dość delikatny efekt na rzęsach, taki naturalny wygląd lekko poprawiony. Dla mocnego podkreślenia polecam Rimmel Retro Glam. *^v^*
Teraz nie wiem na co się zdecydować :))