“Jedź pan do Jokohamy na rosół z kluchamy!…”

 

Nasz kolega Wojtek całkiem się rozbestwił i nabrał apetytu na wszelakie japońskie smaki, tak więc wymyśliliśmy dla niego wycieczkę do Muzeum Ramenu. Na ramen miał wielką ochotę i bardzo go to ucieszyło! *^v^*

Najpierw dojechaliśmy na stację Yokohama, skąd ruszyliśmy spacerkiem przez kolejne połączone ze sobą centra handlowe a potem przez dzielnicę domów jednorodzinnych, gdzie zamieniliśmy kilka zdań (troszkę po japońsku… *^0^*) z przemiłym panem emerytem łowiącym ryby w kanale (on nas zaczepił i do nas zagadał *^v^*) i podziwialiśmy lokalne rozwiązania architektoniczne! *^o^*

A po drodze rosły sobie persymony na drzewku i proszę mi wkleić to zdjęcie. (Żonie to już się chyba ta Japonia tak opatrzyła, że nic dla niej nie jest ciekawe…)

Wspomniany wcześniej Pan emeryt (ale rześki, szparki i jeszcze w całości ubrany w kolorowy strój sportowy)  łowił w rzeczce w której wyraźnie widzieliśmy pływające całkiem duże cosie (no bo nie mam pojęcia co to były za ryby, pstrągowate takie jakby ale inne jednak, a spore jak przedramię męskie co najmniej). A łowił na coś co wyglądało jak linka do muchy ale jak wrzucał do wody przynętę to tonęła. No i co chwila wyciągał takie malutkie rybki, o:

Myśleliśmy, ze to może na “żywca” na później, ale nie, “to się zjada” wytłumaczył.

Nigdy nie przestanę się dziwić temu jak Japończycy wykorzystują miejsce… I co więcej że jednak rząd czy inne organizacje się w to nie wtrącają mniej lub bardziej absurdalnymi ograniczeniami. Bo najwyraźniej skoro tak budują to im wolno. I jakoś nie giną masowo w wypadkach (komunikacyjno-budowlanych w tym wypadku). Chyba że czegoś nie wiem i statystyka tę moją powyższą wypowiedź miażdży…?

A, i jeszcze domagam się pokazania zdjęć pralni samoobsługowej w której pokonwersowaliśmy sobie z robotem witającym (bo ludzkiej obsługi nie było). Ta pralnia jest w środku nigdzie, co sugeruje że te maszyny wchodzą w szersze użycie. Spotkaliśmy już takiego infobota w zeszłym roku w muzeum przy górze Fuji. Ale teraz widziałem go już drugi raz, najpierw na lotnisku przy wejściu do stacji gdzie pomagał podróżnym a teraz w takiej małej pralni na uboczu. Znaczy chyba nie jest drogi… Generalnie większość informacji ma oczywiście do wyświetlenia na tablecie który nosi na szyi. Ale potrafi się przywitać, bardzo realistycznie reaguje na obecność ludzi i można z nim wymienić podstawowe grzeczności. W sam raz do postawienia wszędzie tam, gdzie potrzeba jakichś informacji i chcemy dopieścić (albo oczarować) klienta czy turystę.

Tak sobie szliśmy spacerkiem w kierunku Muzeum Ramenu kiedy okazało się, że już jesteśmy ledwo żywi a do celu jeszcze 4 kilometry!!! Zmęczenie z poprzednich dni zaczyna się kumulować i nie dajemy rady tyle łazić, ech… Poddaliśmy się i złapaliśmy podwózkę pociągiem.

Muzeum Ramenu znajduje się niedaleko stacji Shin Yokohama, w dzielnicy bardziej przypominającej centrum Tokio, ulice są tu szersze, zabudowane wieżowcami a w przyziemiach jest dużo kawiarni i sklepów.

Wnętrze muzeum zorganizowane jest na kształt uliczek Tokio z połowy XX wieku. Główna sala mieści bary z ramenem z różnych regionów Japonii, płacimy 310 jenów za wstęp a potem ok. 600 jenów za mini porcję ramenu w bulionie, normalne porcje potrafią kosztować od 900 jenów wzwyż. Z tym, że “mini” wcale nie oznacza takiej malutkiej miseczki… Naszym zdaniem to normalna porcja obiadowa! A szkoda, bo gdyby porcje mini rzeczywiście były malutkie, to można by spróbować kilku ramenów, a tak dwie miski “mini” to maksymalna ilość, jaką daliśmy radę zjeść, a i tak to było dużo…  Wojtek spożył jeszcze dodatkową porcję, bo był ramenów bardzo ciekawy! *^V^* O Muzeum Ramenu pisałam już w 2011 roku tutaj.

Z każdą miską ramenu Wojtek cieszył się coraz bardziej. *^o^*

Na poczatek wszyscy spróbowaliśmy ramenu z wyspy Ririshi z Hokkaido na bazie sosu sojowego (Ririshi Ramen Hiraku), potem ramenu z Komurasaki z bulionem tonkotsu z dodatkiem oleju czosnkowego (Robert i Wojtek) i mieszanki wersji tonkotsu/miso (ja) i ramenu z bulionem na bazie soi (Lena), a pod koniec Wojtek zjadł interesujący gruby ramen w bulionie mięsno-rybnym.

Kiedy już poziom makaronu we krwi wzrósł nam do zadowalającego, usiedliśmy w ikazayi i wypiliśmy po orzeźwiającym drinku przed następnym przystankiem w podróży. ^^*~~ Oczywiście w muzeum znajdziemy też sklep z pamiątkami i punkt, w którym kilka razy dziennie dla niewielkiej ilości zwiedzających za darmo prowadzona jest degustacja kilku ramenów – trzeba się wcześniej zgłosić i wtedy chyba rzeczywiście są to miniaturowe porcyjki.

A na koniec tego dnia zostawiliśmy sobie spacer po Chińskiej Dzielnicy w Jokohamie. China Town to kwadrat kilku ulic gęsto wypełniony sklepami z pamiątkami, prostszymi i bardziej eleganckimi knajpami, stoiskami z bułkami na parze (nie omieszkaliśmy spożyć *^-^*) i naganiaczami, którzy zachęcają spacerujących turystów do odwiedzenia właśnie ich lokalu. *^v^* Ulice są kolorowo ozdobione i oświetlone.

https://www.youtube.com/watch?v=iSfGxu8wCGQ&feature=youtu.be

W 2011 roku przy okazji naszej pierwszej wizyty w Japonii i Yokohamie trafiliśmy tu skuszeni turystyczną atrakcyjnością miejsca a wyszliśmy obrażeni tym jak nas potraktowano w jednej z knajpek. Było o tym w linkowanym już wyżej wpisie z Yokohamy. Postanowiliśmy jednak dać Chinatown drugą szansę i jak się okazało warto było. Nie poszliśmy co prawda do żadnej knajpy bo raz, że uraz pozostał a dwa, że po prostu ani na wielką ucztę ani na picie nie mieliśmy za bardzo ochoty i siły. Za to poszliśmy pooddychać atmosferą miejsca, pogapić na iście karnawałowe neony i zjeść nikumany, które tu nazywają się bodaj bao-zhi. Ostatecznie to Chińczycy je wymyślili! Zjedliśmy oczywiście tylko z jednego z kilkudziesięciu stanowisk parowania tych smacznych bułeczek. Przyznam, ze były dobre i bardziej “chińskie” w moim odczuciu niż te japońskie bo podchodziły nie tylko mięsem ale też i podrobami, ale też jadałem już tutaj lepsze. Zmierzam jednak do tego, że pan sprzedający owe był przemiły, biegał wokół nas a to z serwetkami, a to z koszem na śmieci, uśmiechał się i cieszył po prostu bardzo profesjonalnie, że mu klient przyszedł. Kolejny z zapewne setki czy dwusetki tego dnia, a jednak wciąż trzymał ten radosny fason. Zaczem osobiście uznaję Yokohama Chinatown za zrehabilitowane!

I to już był koniec naszej wycieczki do Jokohamy. Wróciliśmy pociągiem do Tokyo i spacerkiem do hotelu, tego wieczora nie było pogaduszek do późnej nocy w parku, rozeszliśmy się do zajęć w podgrupach, żeby odetchnąć i odpocząć, w końcu na sobotę zaplanowaliśmy zakupy! *^V^*

2 thoughts on ““Jedź pan do Jokohamy na rosół z kluchamy!…”

    • Może to taka “chińska” ciekawostka turystyczna, a tak naprawdę oni już tego wcale nie jedzą, tylko w Japonii została w konbini, no więc podają w China Town!….. *^W^*~~~

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *